publikacje

Wróć do listy

Dziennik: 12.12.1914–17.08.1915

Siódmy zeszyt dziennika Romualdy Baudouin de Courtenay. Pierwszy wpis pochodzi z 12 grudnia 1914 r., kiedy to autorka przebywała w Warszawie w odwiedzinach u córki Cezarii (zatrzymała się w mieszkaniu przy ul. Dolnej 46). Ostatni wpis został sporządzony 17 sierpnia 1915 r. w miejscowości Hadziacz na Ukrainie. Większość wpisów pochodzi z Wielbówki (pod Hadziaczem), gdzie autorka mieszkała razem z trzema najmłodszymi córkami: Zofią, Eweliną i Marią, chroniąc się przed wojenną zawieruchą. Był to okres niezwykle trudny: „Takiego rozerwania uczuć, tak smutnych okoliczności rodzinnych nigdy jeszcze nie doznałam”, pisała (s. 9).

Dziennik rozpoczyna się wspomnieniami z Warszawy sprzed lat i opisem obecnych, wojennych nastrojów: „Cała nasza stolica wygląda jak obóz wojsk rosyjskich, i to wojsk dziwnych, takich, jakich się nigdzie nie widziało” (s. 1). Ulicami Krakowskiego Przedmieścia, Nowego Światu i Alejami Jerozolimskimi ciągnie się łańcuch wozów z worami mąki, kartofli itp., co jakiś czas prowadzone są całe zastępy jeńców wojennych, z okien domu córki Cezarii widać latające samoloty niemieckie i rosyjskie. Autorka bacznie przyglądała się nastrojom społecznym, pisała o związku robotników na Woli i sytuacji tamtejszych rodzin, a właściwie dzieci, które to nazywała „karmicielami rodzin” (s. 6): „[...] chłopcy 7-letni, w ubraniach z Petersburga przez nas zabranych, sprzedają tu gazety, dziewczynki – maleństwa – pomagają” (s. 6). Diarystka zrelacjonowała incydent bezpodstawnego nakazu zamknięcia Gimnazjum Wojciecha Górskiego na rzecz szpitala wojskowego, co w ówczesnych czasach zdarzało się nagminnie. Dzień, w którym dowiedziała się o wybuchu wojny, wspominała rok później: „19 lipca 1915 roku. Rocznica wojny. Nie wiem, jak długo jeszcze żyć będę, ale nie zapomniałabym chyba i do najdłuższego końca tej nocy, kiedy gorączkowe oczekiwanie nadzwyczajnych wypadków w Warszawie doszło wreszcie do tego szczytu, kiedyśmy usłyszeli na ul. Leopoldyny, zwykle takiej cichej, wołanie kolporterów: Wojna! Ogłoszenie wojny! Sławuś pierwszy wyszedł na balkon, potem ja. Zaczął się ruch od razu automobilów, wozów wojskowych, pododdziałów, kupki ludzi, a potem już rok cały tej zmory z niczem niezrównanej” (s. 61).

22 maja 1915 r. autorka wyjechała z domu „szukać mieszkania o ciepłym klimacie w okolicy lasu sosnowego” (s. 8). 30 maja znalazła się w Wielbówce pod Hadziaczem, gdzie przygotowała mieszkanie i czekała na przyjazd córek: Zofii, Ewy i Marii ze służącą Józefą. Skarżyła się na komunikację, pisała o ewakuacji litewskich Żydów, o ogromnych listach zagubionych członków różnych rodzin – wysiedleńców kowieńskich – drukowanych w „Kijowskiej Myśli”. „Dziennik Charkowski” z kolei podawał informacje o naradach władzy moskiewskiej w sprawie pogromów wszczętych przez „czerń”. „Szczucie wydało już więc swoje owoce”, podsumowała (s. 16). Zwierzchnik Moskwy wydał odezwę, że „owe pogromy są hańbą dla Moskwy i wszystkich robotników fabrycznych, żeby pamiętali, że każdy dzień bez pracy na fabrykach wzbudza radość w obozie wrogów” (s. 16–17).

Autorka bardzo często przytacza wiadomości przeczytane w gazetach: „Powtarzam tu wiadomości z gazet i telegramów, bo nic innego się tu nie wie, a zawsze chcę, żeby na przyszłość było tu wspomnienie nadzwyczajnych czasów, które przeżywamy już od 11 miesięcy!” (s. 13). To istotny metakomentarz do diariuszowania, które w pewnych warunkach historycznych przybierało charakter kronikarski. W przypadku tej autorki uwagi nie kończyły się na prostych obserwacjach czy notowaniu faktów, lecz miały ambicje krytyczne. Przede wszystkim jednak Baudouin de Courtenay pisała z myślą o własnej rodzinie: „Z nudów wypisuję tutaj to i owo, z czasem, jak miną wreszcie te straszne czasy, w których żyjemy, członkowie naszej rodziny, to tylko dla nich notuję tu rzeczy większej, mniejszej i żadnej wreszcie wagi, jeżeli zaglądną do tych zeszytów, znajdą ślady różnych chwil życia ogólnego i rodzinnego. Czasy nasze na ogół nie usposabiają do wywnętrzania się i dlatego nie rozwodzę się nad niczym” (s. 27). Pisząc na bieżąco o sytuacji politycznej w Europie, wyrażała swoje zdanie, rozczarowania i obawy, ale również dużo uwagi poświęcała swojemu najbliższemu otoczeniu, w którym aktualnie się znajdowała, bliskie były jej problemy każdej grupy społecznej, ale także nie była niewrażliwa na piękno przyrody. Nastrój tych opisów korespondował z przeżywanymi przez nią emocjami: „Poza ogrodzeniem wyrąbują […] kilkusetletnie dęby. Przykro patrzeć na śmierć tych olbrzymów” (s. 21); pisała o śpiewie słowików kijowskich i kurskich. Nie brak też opisów obyczajów ukraińskich: „Tutejszy lud chętniej śpiewa widocznie niż inne narody, to i teraz słyszę ciągłe śpiewy chóralne. Śpiewają zwłaszcza, chodząc grupami po kilkunastu dziewiętnastoletni chłopcy – rekruci. Dobra wesołość – kandydatów na śmierć. Biedacy. Poseł Aleksandrow, objeżdżając Galicję, pisał […], że żołnierze rosyjscy poszli całą Galicją z pieśniami i że od nich ponauczały się tych śpiewów galicyjskie dzieci, szczególnie polskie” (s. 21). Dziennik zawiera też opis rynku w Hadziaczu (s. 22), stroju kobiet i mężczyzn – kirsetek, haftowanych koszul. Autorka zwraca uwagę na warunki pracy w szpitalach wojskowych, np. w Kijowie, gdzie na 360 ciężko rannych przypadają jeden lekarz, felczer i dwie siostry. „Umierali przy nich w męczarniach – nieszczęśliwi” (s. 26). Po zdobyciu Brześcia i wysadzeniu Twierdzy-Osowiec zapanowała w Hadziaczu panika. Tamtejsi chłopi byli przekonani, że trzeba uciekać, że „Niemiec” zdobędzie Kijów i wreszcie Hadziacz: „Musiałam pokazywać im mapę z komentarzami i tłumaczeniami, że jeżeli nawet Niemiec pójdzie na Kijów, to nie ma powodu iść do Hadziacza” (s. 93). 

Jako działaczka społeczna Baudoinowa uczestniczyła w posiedzeniach Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny. Cytowała wyczekiwany list od Cezarii pełen „alegorii”, pisany już po zdobyciu Warszawy, kiedy spełniły się wszystkie najczarniejsze przewidywania. Odtąd wypowiedzi autorki przepełniły gorycz i ostre słowa względem władz: „Cała młodzież, wiek średni już jest pod bronią albo w szpitalach, albo wiecznych okopach, pod ziemią i krzyżami. Wszyscy wykwalifikowani robotnicy wywiezieni wskutek mobilizacji przemysłowej – tj. kują broń, pociski w przeróżnych miastach Rosji. Dzieci, kobiety, starcy i kaleki. Ewakuowali się też na własną rękę – za przykładem galicyjskich wszechpolaków – różni wielcy Warszawiacy – w Moskwie osiedlili się Świętosławski, Grabski Władysław (zgoda braterska) […]” (s. 74); „Gazeta Warszawska przestała wychodzić – pewno p. Roman D[mowski] siedzi w […] i inspiruje koło i sfery, a ta, co mu największe dochody dawała – »Gazeta poranna 2 grosze« szuka też szczęścia w Moskwie. Pewno rodacy będą jej potrzebowali. Sew[eryn] Czetmertyński też wyjechał i [Józef] Leśniewski z Komit. Obyw., ponieważ trafili podobno do listy proskrypcyjnej niemieckiej, jak piszą w gazetach ros. Entuzjazm bokami im pewno wychodzi (s. 75); „Ciekawa jestem, czy wszyscy szanowni bracia Lutosławscy na miejscu. Niektórzy nie mają zresztą chyba powodu bać się o swoją skórę. Wstrętne artykuły pisze ze swego ustronia włosko-szwajcarskiego Wincenty Lutosławski w pism. zagran. Podobno wysadzenie w powietrze dworca wiedeńskiego spowodowało ogromne uszkodzenie i pożary w sąsiednich domach. Ale nie chce się za nic wierzyć, że Kolumny Zygmunta już nie ma, wskutek wysadzenia mostu miała runąć (s. 78).

Zapiski autorki kończą się emocjonalną relacją ze spotkania z uciekinierkami: „[...] wśród tych nieszczęśników, których przywieziono teraz do Hadziacza – Polacy, Łotysze, Żydzi (tych już mniej obecnie), są takie matki, które same mówią, że jak wśród pożaru całej wsi kazano im uciekać, zabrała starsze dzieci, a nowonarodzone położyła w pieluszkach na stole w chałupie i wybiegła, bo wszystkich ocalić nie mogła. Druga, która odbyła całą podróż […] bez przytomności, kiedy się ocknęła w Hadziaczu, nie przestaje, krzycząc, opowiadać, jak po kilku dniach podróży położyła dwoje swoich najmłodszych dzieci do wody. Jak to do wody? – pytam. Ot tak, niosła je, niosła ze wsi do wsi, z miasta do miasta, głodne były ciągle, sił nie miała, ręce opadały, a tu i inne dzieci ciągnie za sobą. Woda jakaś zdarzyła się na drodze, więc oboje tam położyła. Może to nieprawda? Dużo takich opowiadań? Właśnie że prawda, bo inni mówią, że jak to zrobiła, tak zwariowała, a teraz ocknęła się, przypomniała i wciąż krzyczy i opowiada” (s. 95).

Miejsce powstania: 
Warszawa, Wielbówka (Ukraina)
Opis fizyczny: 
167 s. ; 21 cm.
Postać: 
oprawa zeszytowa
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
Od 1914 do 1915
Stan zachowania: 
dobry
Sygnatura: 
III-298, z. 7
Uwagi: 
Tytuł nadany przez redakcję Archiwum Kobiet. Pismo dość staranne, czasami trudno czytelne. Stan zachowania dziennika dobry, notatki sporządzane piórem, brak skreśleń. Dodatkowe uwagi na marginesie sporządzone czerwoną kredką lub ołówkiem zapewne przez któreś z dzieci. Na ostatniej stronie zeszytu znajduje się lista ubrań i ich liczba, np. kaftaniki 3, pończochy 11 itd.
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Główne tematy: 
pierwsza wojna światowa oczami kobiet, diarystyka kobieca, wzmianki o matkach, które zabijały własne dzieci z powodu trudnej sytuacji, w trakcie ucieczki, szaleństwo spowodowane zabiciem własnych dzieci w czasie wojny, krytyka polityki endeckiej, pierwsze dni wojny obserwowane z Warszawy, komentarze polityczne i obyczajowe, obserwacje etnograficzne na ukraińskiej wsi, strach, zniechęcenie wojną, pacyfizm, działalność społeczna kobiet w czasie pierwszej wojny światowej
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Zakres chronologiczny: 
Od 1914 do 1915
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
dziennik/diariusz/zapiski osobiste
Tytuł ujednolicony dla dziennika: