Dziennik 28.01.1968 – 20.12.1969
Dziennik otwiera wyznanie autorki, która stwierdza, że dalsze prowadzenie codziennych zapisków jest pozbawione głębszego sensu. Jej życie tak silnie splotło się z egzystencją dorosłych już dzieci, że wszelkie notatki siłą rzeczy musiałyby zawierać informacje o ich życiu prywatnym: „Nie wiem czy jeszcze jestem zdolna pisać jakikolwiek »journal intime« bo moje obecne życie wewnętrzne a także i to zewnętrzne to dzieci – ich kłopoty, ich ustawianie świata – a przecież mam prawo tylko do ekshibicjonizmów na swój temat. Moje uczucia to współczucia z nimi. Więc o czym tu gadać” (k. 2r). Mimo tej deklaracji Pogonowska szybko wyrabia nawyk codziennego pisania. W swoim dzienniku skupia się przede wszystkim na swoich problemach w środowisku literackim i w domu.
Wpisy odnoszące się do wydarzeń z marca 1968 r. ujawniają znużenie autorki reżimem komunistycznym. Pogonowska nie jest w stanie wykrzesać z siebie optymizmu co do przyszłości kraju. Nie interesuje ją ewentualne złagodzenie represji komunistycznego aparatu przemocy wobec obywateli, pragnie odejścia rządzących i rozpoczęcia zakrojonych na szeroką skalę reform państwa, zdaje sobie jednak sprawę, że rozwiązania te są nieosiągalne. O zajściach na Uniwersytecie Warszawskim pisze w następujący sposób: „Opisywać zajścia? Inni to zrobią lepiej. Powiedziałam w autobusie to i owo, Jurek krzyknął, Elżunia szepnęła, Pawełek wrzasnął – oto nasz udział. Nawet szkoły podminowane, musiałam podpisać papierek, że nie pozwolę synowi bez opieki rodzicielskiej wychodzić do miasta (?!)” (k. 10r). Gdy jednak jej córka bierze udział w strajku okupacyjnym na uniwersytecie, Pogonowska jest z niej wyraźnie dumna. Rozżalenie i złość autorki na system nie dotyczy wyłącznie środowiska akademickiego. Gdy konstatuje, że coraz więcej kolegów jej syna cierpi na różne zaburzenia psychiczne i neurologiczne, pisze o tym nie szczędząc ostrych słów: „Te chłopaki w strasznej szkole zabijającej inteligencję, przerabiającej na debila, nie dającej rozrywki, sportu, po prostu wykańczalnie. No, a nasz kraj, czy dla myślących i aktywnych nie jest wykańczalnią? Wszystkie zarządzenia na siłę z chłopów będą robić inteligencję, według założeń będą to debilowate automaty” (k. 31r).
Z wiekiem autorka czuje się coraz bardziej osamotniona i niepotrzebna, a emocje te potęguje dodatkowo jej przeprowadzka do Warszawy, gdzie udała się wraz z rodziną. Jest przybita i przygnębiona, niepowodzenia w życiu zawodowym łączą się u niej z problemami rodzinnymi – pomijana w środowisku poetów warszawskich, w domu doświadcza nieustannych awantur, które nie pozwalają jej na odpoczynek: „Ponieważ codziennie biorę w Związku zastrzyki, jadam tam także obiady i czasem zmienię z kimś kilka słów po to żeby się jeszcze bardziej czuć niepotrzebna. A w domu wieczne piekło, chociażby te dwa przelicytowujące się na ryki radia męża i syna, walki o wszystko” (k. 52r). Pogonowska żali się, że łódzkie środowisko literackie, z którego się wywodzi, zdało się o niej zapominać. Jeden ze Zjazdów Poetów w 1968 r. komentuje w następujący sposób: „W ogóle powinnam się cały czas śmiać, a naturalnie na zakończenie tej hecy uciekłam z uroczystego obiadu i w jakiejś bramie starałam się opanować roznoszącą mnie histerię. Bo płacz jest stanem zbyt czystym. Na tym obiedzie wznoszone były toasty na cześć Szymborskiej i Kozioł, a także prof. Skwarczyńskiej, wszystkie siedziały przy prezydialnym stole, gdy ja w kącie z młodymi pijakami. I nikt z Łodzi nie przypomniał sobie, że jestem i ja. To mnie zupełnie wykończyło” (k. 19v-20r). W innym miejscu Pogonowska pisze z kolei o doświadczeniu publikacji swoich wierszy w czasopiśmie literackim: „[...] moje wiersze też były na przedostatniej stronie, z okropną grafiką. Ale cóż, gdy przecież słowa uznania nigdy nie słyszę. Po prostu one żadnemu pokoleniu, żadnej klasie czy grupie społecznej, nie podobają się zupełnie. Nawet w takiej redakcji nikt słowa o nich nie bąknął. Dziw, że w ogóle drukują!” (k. 75v). Nieustanna presja ze strony członków rodziny, konflikty i problemy zawodowe oraz brak stabilizacji życiowej powodują, że w pewnym momencie autorka w zawoalowany sposób zaczyna pisać o możliwości popełnienia samobójstwa: „Wykańcza mnie to. [...] Zawiczynski nie mógł wytrzymać tego życia. Ale ja przecież muszę. Los moich dzieci. Boże mój” (k. 86v). Pogonowska martwi się także o córkę, która stawia pierwsze kroki jako autorka poezji. Chciałaby, aby przynajmniej jej dziecko zostało odpowiednio docenione, ma jednak obawy co do literackich predyspozycji Elżbiety: „Dla mnie były one [wiersze] zawsze wyższym nakazem, ale tak podobno czują i grafomani, więc to przeświadczenie nic nie ma wspólnego z wartością. Ja właściwie żyłam dla wiedzy. Elżunia pisze od niechcenia” (k. 45v).