Dziennik: 17.01.–20.03.1920
Dwunasty zeszyt dziennika Romualdy Baudouin de Courtenay obejmuje okres od 17 stycznia do 20 marca 1920 r. Autorka na początku zeszytu usprawiedliwia się, jest bardzo zmęczona, zapracowana i dlatego nie ma czasu zapisać tego, co dzieje się w Polsce i na świecie. Autokomentarze dotyczące praktyki wskazują na inne, prozaiczne warunki diariuszowania: 29 lipca autorka tłumaczy się z „marnotrawstwa papieru” (s. 99), czyli z niechlujnego pisma, ponieważ pisała po ciemku. Zeszyt w Warszawie kosztuje 50 marek, na Pomorzu nie ma takich wcale. Kupiła więc kilka cienkich zeszytów, ponieważ zaczęła „[...] tu pisać powieść polsko-petersburską, ale nie teraz pora po temu, a w domu nie ma czasu!” (s. 100). Nigdy więcej o powieści nie wspominała.
W pierwszych miesiącach 1920 r. Baudouin de Courtenay stale organizowała pomoc jeńcom w Towarzystwie Doraźnej Pomocy Ofiarom Wojny, pomagała też w przygotowaniu zjazdu naukowego na temat organizacji nauki w Polsce. 4 czerwca razem z paroma kobietami z Towarzystwa wyjechała do Świecia w Pomorskiem. Powodem tego wyjazdu była choroba płuc córki Zofii, która przebywała w tamtejszym szpitalu. Diarystka opisała okoliczne miasta, np. Nowe, Chełmno. Zwracała w swoich opisach uwagę na przyrodę, zabytki, kościoły, zwyczaje, wygląd i mowę miejscowej ludności. Będąc na Pomorzu, czytała najczęściej „Dziennik Gdański”. Na Pomorzu spotkała kilku żołnierzy z dywizji syberyjskiej, którym udało się wrócić. Dywizja została otoczona przez bolszewików na stacji Klukwiennaja. Romualda rozmawiała z nimi o kobietach, które wracały razem z żołnierzami z Syberii. „Kobiety wszystkie przepadły – odpowiedzieli ponuro. Gdyby nie to, że trzeba było bronić je i mieć wzgląd na nie do ostatka, całkiem inny obrót wzięłaby cała sprawa” (s. 90–91). Ci sami żołnierze (głównie studenci z Krakowa, Lwowa) parę lat wcześniej znajdowali się pod opieką Towarzystwa Doraźnej Pomocy w Petersburgu. Kiedy wojsko polskie weszło do Torunia, wspomina rozmowę ze Stanisławem Przybyszewskim właśnie o Toruniu. Relacjonuje historie zasłyszane od znajomych z zagranicy o bolszewickich rewizjach. Opisuje wydarzenia z Warszawy, również styl życia i modę jej mieszkańców: „Warszawa ogromnie hula, bale nieustanne” (s. 11).
Wskutek pogarszającej się sytuacji w kraju diarystka straciła kontakt z rodziną przebywającą w Warszawie. Coraz częściej pisze o swoich emocjach, narastającym strachu i niepokoju: „Taki niepokój, smutek. Odzwyczaiłam się już od tego rodzaju wrażeń podczas naszych powodzeń polskich i świetności, chociaż od urodzenia niemal właśnie te smutki były chlebem polskim codziennym” (s. 46). Cytuje fragment listu męża Jana, w którym relacjonował on krótko walkę wojsk polskich i bolszewickich (s. 83). Syn Świętosław zgłosił się do służby wojskowej, ale „po oględzinach” go nie przyjęto. Autorka pisze, że miał wielką potrzebę serca być w wojsku polskim, dręczyło go sumienie, że nie był w legionach. „Tadzia jeszcze nie wzywają do lotnictwa, do którego się zapisał. Janek się zgłosił do służby naukowej, literackiej, pedagogicznej [dopisek ołówkiem: w wojsku]. W jego wieku dosyć. Pisze mi w onegdajszym liście: Radykalnie zmieniłem zdanie co do Piłsudskiego” (s. 100). Świętosław zgłosił się do wojska po raz drugi z bronią w ręku, ale znowu mu odmówiono „więc się jeszcze stara. Profesorów (Łukasiewicz, Kotarbiński, Ujejski […]) zabrakowano także. Warszawa w porównaniu z innymi miastami niewielu dała ochotników, chociaż Mańcia pisze, że mnóstwo w niej teraz wojskowych, którzy na nowo wstępują. Widać też ciągle wymarsz młodzieży gimnazjalnej, gremialnie 7 i 8 klasy wszystkich zakładów: »Niektórzy całkiem dziecinnie jeszcze wyglądają, ale raźno maszerują, chociaż czasem boso, obarczeni ciężarami, ale z bronią«. To samo pisze Janek” (s. 102–103).
Coraz częściej pojawia się temat wiary, modlitwy, np.: „Miałam kartkę od Manciny mojej drogiej. Obie z Ewcią pracują w polsko-amerykańskiej organizacji. Janka mieszka u nas. Co tam dziś się dzieje? A tu choroba Zosi trzyma nas w Świeciu. Kiedy się z niego ruszyć będzie można i do jakiej Warszawy? Szczęśliwy Loster – pomodli się i od razu otucha i pewność przyszłości weń wstępuje. Ale przecież najbardziej wierzący chrześcijanin wie, że wyroki Opatrzności są niezbadane i że prowadzi Ona ludzkość i narody krzyżowymi drogami często ku wyższym celom. Jaką wybrana jest droga Polski?” (s. 102). Tego samego dnia o godzinie „10 wieczorem” autorka pisze: „Wróciłam z samotnej przechadzki na daleki […] diabelski, wysoki brzeg Wisły. Kilka tygodni już tam nie byłam. Jaka różnica ówczesnego usposobienia, a dzisiejszego. I Czarna woda była dziś naprawdę czarna, chociaż wieczór dziś pogodny (o 8mej), i Wisła taka ponura, jakby wiedziała już to, o czym mamy dowiedzieć się 30go, tj. jutro od bolszewików – na jakim krzyżu zamierzają rozpiąć znowu Polskę naszą” (s. 102). Pisze o różnego rodzaju nabożeństwach w intencji ojczyzny, zarówno państwowych, jak i osobistych: „Chciałam być w kościele. Było nabożeństwo z wystawieniem Przenajświętszego Sakramentu jak zawsze przejmujące na intencję ojczyzny. Cała Polska modli się tak teraz i błaga Zbawiciela” (s. 103), „Trzeba się polecić nam wszystkim i całej Ojczyźnie naszej Opiece Opatrzności i Królowej Polski, Litwy i Rusi” (s. 108).
Ludzie boją się zawarcia unii bolszewików z Niemcami (s. 111). Mieszkańcy zaczynają wyjeżdżać z Warszawy. Stolicę opuścił nawet Piłsudski. Miasto otoczono kilkudziesięcioma kilometrami drutów kolczastych. Ciągle zamieszcza się w prasie różnorakie odezwy np. kierowane do wojska polskiego, odezwy polskich robotników do socjalistów, Wincentego Witosa, odezwę zatytułowaną Do narodów świata, którą autorka uważa za dobrze napisaną, dlatego ją cytuje, np.: „Oskarżają Polskę o imperializm zaborczy. Od chwili, gdy zwycięska wojna światowa dała jej cień niepodległości, nie przestawała Polska walczyć o życie” (s. 116). Zapisuje też na bieżąco wiadomości z kraju, np. Wincenty Witos został premierem, Ignacy Daszyński – wicepremierem, sejm rozjechał się na wakacje, nie wiadomo, „kiedy zbierze się znowu” (s. 101). Donosi o kolejnych etapach wojny polsko-bolszewickiej, pisze o zdobyciu Łomży, Grodna, Wilna, Mińsk oddano bez walki: „Już czerwieni się pod Ostrołęką!” (s. 113). Z Warszawy „Janek pisze, że widując tam teraz różnych opatrznościowych mężów, widzi, że wielki brak ludzi zdolnych, śmiałych i zdecydowanych. Związani są względami partyjnymi i ambicyjkami” (s. 114). Wszyscy spieszą do wojska, ale jak pisze diarystka: „za nic nie chciałabym, żeby walczyły z bronią w ręku panny, kobiety. Aż nadto jest innej roboty pomocniczej!” (s. 119), „Wilna bronił oddział skaucików, który był potopiony w rzece […], i przez oddział panienek, który gdzieś wyjechał z Wilna na pobliskie pozycje. Nie wiem, co się z nimi stało. Ale mówią z pewnością niby, że całe koło kobiet zostało rozstrzelone!” (s. 120). Wyraża swe obawy związane z plotkami o metropolicie Szeptyckim, który podobno „był opanowany przez strach […], że stracił zupełnie głowę […]. Kiedyś historia to wyjaśni, czekajmy w lepszych uczuciach i nadziejach” (s. 120).
15 sierpnia Baudouin de Courtenay zapisuje, że nigdy jeszcze nie płakała takimi gorącymi łzami, jak po usłyszeniu marsza, granego przez wchodzący do Świecia pułk. Mława, Pułtusk wzięte, teraz Modlin i Płońsk, „a tu na Pomorzu już palą łuny ogromne po wzięciu Działdowa, Lubawy” (s. 127). Autorka razem z chorą córką Zofią zdecydowała się uciekać, jak i inni tamtejsi ludzie, w tym uchodźcy, najpierw do Bydgoszczy, potem – nie wiadomo. 18 sierpnia opisuje moment, w którym dowiedziała się o zwycięstwie nad bolszewikami. Ratusz wywiesił chorągwie, potem wszyscy mieszkańcy, chociaż nie wiedzieli, gdzie front bolszewicki został złamany i jak to się stało. Mieszkańcy masowo udawali się do kościoła na osobiste „szemrane” modlitwy dziękczynne. W nawiasie podana jest informacja: „to była bitwa radzymińska – przypisek późniejszy” (s. 130). Zapanowała ogólna radość i jedność: „Teraz czułam wyraźnie, że i te Pomorzanki to Polki takie same jak my, taka radość, takie dumne zadowolenie z nich biło” (s. 131). Po kilku dniach opisuje bitwę pod Radzyminem (Bitwę Warszawską, s. 136–137).
Autorka wyruszyła z córką Zofią w drogę powrotną do Warszawy. 21 sierpnia zapisuje w Bydgoszczy, że właśnie odbywa się ślub Świętosława z narzeczoną, Haliną Glinojecką. W drodze spotyka żołnierzy – młodych chłopców, którzy czytali Dziady, cz. III. Jeden z nich był nauczycielem. W Bydgoszczy trudno było znaleźć jakikolwiek lokal – wszystko przepełnione uciekinierami z Włocławka, którzy uciekli przed bombardowaniem. Wśród uchodźców, którzy mówili, że wszystko się pali, była również szlachta z Wilna. Zofię udało się ulokować u szarytek. Zrobiono jej prześwietlenie, które wykazało czystość płuc. Romualda opisuje drogę z Bydgoszczy przez Toruń do stolicy. Odwiedza znajomych Nalepińskich, z którymi przebywała w Petersburgu – Tadeusz już nie żyje, jego żona dostawszy się do Kijowa, musiała służyć bolszewikom. Zwiedzają razem Toruń, autorka opisuje Kościół Mariacki, św. Jakuba, pisze o niedawnych wydarzeniach, o sympatyzowaniu tutejszych chłopów z bolszewikami, witaniu ich i dobrowolnym oddawaniu im majątku swoich panów, co podsumowuje: „[...] kosy i widły znowu grały swą rolę historyczną” (s. 144). 5 września jest już w Warszawie. Przebywają tam też Celina Kirkorowa i Antonia Leśniewska. Odwiedza ją syn z żoną. Córka Ewelina pracuje przy ul. Oboźnej, a Maria w Utracie. Cezaria dostała wiadomość, że jej mąż, Stefan, jest w niewoli bolszewickiej. Próbują się o nim czegokolwiek dowiedzieć. Pocieszenie przynosi zbiegła z frontu kobieta, ale przekazane przez nią informacje są niepotwierdzone. Stefan żyje, ale jest wśród żołnierzy, którym zabrano broń i zupełnie obnażono, tzn. zabrano im mundur i bieliznę. Cezaria udała się w tej sprawie do Wincentego Witosa, ale on nic o tym nie wiedział. Wspomina dosłownie o inwazji dziczy, czyli armii rosyjskiej, w Warszawie, zwłaszcza na Nowym Świecie. Opisuje ich wygląd i zachowanie. Krytykuje również inercję samych mieszkańców stolicy: „Warszawa zanadto prędko wraca do normy, tj. do obojętności i bierności” (s. 154). Wkrótce podpisany będzie rozejm. Autorka omawia jego warunki, dokonuje bilansu wojny, podsumowuje wydarzenia historyczne nawiązując nawet do rządów Zygmunta III. Wspomina – na kartach całego dziennika – również o pomniejszych wydarzeniach historycznych: otrzymaniu „noty bolszewickiej” podpisanej przez Lenina, Trockiego, przewrocie w Berlinie, strajku kolejarzy w Polsce, rewolucji irlandzkiej, ofensywie bolszewicka, pochodach socjalistycznych w Warszawie, zdobyciu Kijowa, śmierci Janusza Olszamowskiego w Żytomierzu
10 października zapisuje, że czuje skrzydła za plecami z powodu Wilna. Warszawa zaczyna się reorganizować. Mówi się powszechnie o tym, że Polska uchroniła nie tylko siebie, ale i całą Europę przed bolszewizmem. Pełni dyżury w uniwersytecie w Komitecie Wykonawczym Obrony Państwa. Podaje informacje, kto i jakie stanowisko objął, i co o nim wiadomo. Uchwalona zostaje konstytucja, szykuje się plebiscyt w sprawie Śląska. Ciągle brakuje żywności – Leśniewska podzieliła się słoniną i jajami, które kupiła w „bardzo ubogich” (s. 171) Puławach i Kazimierzu. Baudouin de Courtenay zaprasza na obiad osamotnionego po śmierci siostry Alfonsa Parczewskiego.
Na spotkaniu, na którym był mąż Jan u Władysława Tyszkiewicza, odczytywany był memoriał na temat sytuacji na południu Rosji. Autorka pisze, że wśród kilkunastu państw była tylko jedna kobieta, poetka Zinaida Gippius, która irytowała się, że Polacy zawarli pokój, że nie wywalczyli Rosji „dla Rosjan, którzy sami sobie wywalczyć jej nie umieją” (s. 170). 17 marca autorka pisze: „Podpisano pokój z Rosją – sowiecką wprawdzie, ale w każdym razie z Rosją” (s. 174). Ostatni wpis pochodzi z 20 marca. To dzień plebiscytu w sprawie Śląska: „Z rana byłam na nabożeństwie plebiscytowym w Kaplicy Serca Jezusowego u bernardynów. Stary ksiądz płakał przemawiając. O 5ej stamtąd miała iść procesja do P. Marji Zwycięskiej na Krak. Przedm., która tyle już polskich śpiewów i modłów słyszała, ale od 4ej do 8 trwało posiedzenie naszego zarządu Tow. Dor. Pomocy w kwestii schronisk dla oczekiwanych jeńców naszych z Rosji, więc tam już byłam” (s. 178).