Dziennik 28.01.1959 – 2.04.1960
W dzienniku z lat 1959–1960 Pogonowska kładzie ciężar swojej opowieści na pracy literackiej oraz swoich relacjach z innymi poetami. W przeciwieństwie do poprzedniego tomu w dzienniku można jednak znaleźć więcej przemyśleń na temat ustroju komunistycznego, który, zdaniem Pogonowskiej, całkowicie niszczy polskie społeczeństwo: „Kiedyś powiedziałam bon mot, że obecne czasy nauczyły nas klasowej nienawiści. Nas t.j. inteligencję. Jesteśmy pariasami w stosunku do każdej pomywaczki czy parobka” (k. 13r). W innym miejscu pyta się z kolei samej siebie, dlaczego nie miałaby mieć prawa do dumy z bycia poetką, skoro przedstawicieli innych profesji i grup społecznych zachęca się do postrzegania ich pracy w ten sposób: „Radość mego życia – moje wiersze – czyż nie jest satysfakcją szewca z zrobionych przez niego butów? A dlaczego ma być czymś lepszym?” (k. 29v).
Z upływem lat nastawienie Pogonowskiej do socjalizmu i ustroju komunistycznego staje się coraz bardziej negatywne. Przekonana jest, że komunizm promuje bylejakość, schlebia najniższym gustom i nieuchronnie prowadzi do upadku kultury: „Nie powstrzymamy upadku kultury. Masy ludowe i masy narodów kolorowych muszą obniżyć poziom. Więc nowa epoka lodowcowa, może wojna. Tej boję się najbardziej. Wszystkie się zmienia, lecz jak wśród tych żółwiowych ruchów dadzą sobie radę dzieci?” (k. 16r). Obawy autorki zdają się znajdować potwierdzenie w jej codziennym doświadczeniu. Gdy dzięki staraniom łódzkich pisarzy powstaje Klub Poetycki, jego członkowie natychmiast spotykają się z krytyką ze strony organizacji państwowych: „Przyszła jakaś okropna bojówka ZMS’owska. Wrzeszczeli na nas, że nie piszemy dla ludu i.t.p. Z jednej strony to przecież napewno partia popycha nas do organizowania się, z drugiej strony straszy bojówką” (k. 36r-36v). Pod wpływem opisanych wydarzeń i refleksji rozżalona Pogonowska stwierdza, że jedynym sposobem przetrwania w jej epoce jest usunięcie się w cień, zaprzestanie rywalizacji z poplecznikami władzy i gorzkie obserwowanie upadku: „Jak można rywalizować z pisarzami »lansowanymi« gdy ich wygłaszają w radio, oni są w podręcznikach szkolnych w telewizji, na wszystkich szpaltach dzienników i.t.d. Czyż więc nasza epoka będzie miała prawdziwą literaturę? Czy skazani jesteśmy na panegiryzm i propagandę?” (k. 58r-58v). Przekonana jest, że ustrój socjalistyczny pozbawił ją szansy na zostanie sławną poetką: „Gdyby nie ten ustrój, byłabym zapewne sławna. Poprostu to że jestem przystojna i umiem mówić, dopomagałoby wierszom – które są chyba czymś poza tym idiotyzmem” (k. 67r).
W okresie powstawania dziennika Pogonowska mierzy się z blokadą twórczą. Nie potrafi przymusić się do pisania, nie wierzy w sens własnej twórczości: „W obecnym stanie naszej kultury prędzej nas ratuje fantazja niż »drążenie prawdy«. Łatwiej w rozmachu wyobraźni osiągnąć to coś, niż przesypując wytarte znaki. Czy wyjdę z tego impasu? Kogo to obchodzi? Nawet mnie coraz słabiej. Ale że chyba moim obowiązkiem jest pilnować siebie, będę się starała” (k. 24v). Z każdym rokiem poetka czuje się coraz bardziej zagubiona w świecie sztuki, coraz gorzej radzi sobie z akceptowaniem aktualnych wymogów otoczenia. We wpisie z sierpnia 1959 r. zastanawia się nad sensem sztuki: „Czy ufać sztuce? Może sztuka to taka niepotrzebna i nieużyteczna metoda ujmowania zjawisk jakim była niegdyś np. magia? Kakofonia plastyki (czy i nie muzyki), wielka niewiadoma świata poezji, której cel coraz mniej pojmuję, to kontynuowanie »bytu niebytu czyli estetyki« - czy to posiada sens? Pisząc wiersz, wyrażałam siebie. Obecnie krytyka twierdzi, że jest to typowe nastawienie grafomana. Powinnam budować »byt niebytu«. Nie chcę tego” (k. 45v-46r). Autorka nie szczędzi przy tym ostrych słów pod adresem wielu przedstawicieli ówczesnego środowiska literackiego. Szczególnie często krytykuje Szymborską, do której od wielu już lat jest zrażona, przekonana o jej fałszu i dwulicowości: „Jest fałszywa. Otoczona swymi manuskryptami pogrążona w spokoju, śpiąca na mur beton” (k. 3v)
Od czasów II wojny światowej Pogonowska mierzyła się ze swoimi lękami przed zagładą cywilizacji europejskiej (lub ogólnoludzkiej). Ujawniają się one także i w tym dzienniku, gdy autorka pyta sama siebie, czy ludzkość jest w stanie uchronić się od samozniszczenia: „Przestraszam się czasami perspektywami ludzkości. Czyż uchronimy się przed samobójstwem? O ile zdobędziemy kosmos, ryzyko będzie mniejsze – gdzieś tam ludzie zostaną. A jak z przyszłością sztuki i filozofii? Trudno wyobrazić sobie wartość życia ludzkiego, gdyby te metody poznawcze zostały odrzucone” (k. 55v).
Okazjonalnie, w dzienniku odnaleźć można wpisy dotyczące kwestii genderowych. W jednym z nich Pogonowska żali się, że jej niepowodzenia w kontaktach z mężczyznami wynikały z faktu, że ci z zasady boją się inteligentnych i samodzielnych kobiet. Ma jednak nadzieję, że kolejne pokolenia kobiet będą pod tym względem radziły sobie coraz lepiej: „[...] mężczyźni nie cierpią w niej [tj. kobiecie] inteligencji i indywidualności. Mam nadzieję, że ewolucja będzie szła przeciw interesom płci. To znaczy kobiety przyjmą cierpienie aby uzyskać świadomość. Wszyscy podkochujący się we mnie mężczyźni, z momentem kiedy zwracałam się ku któremu przestraszali się mnie. Naturalnie, bywało też inaczej, ale tylko wtedy, kiedy udawałam inną, ze względu na interes płci” (k. 50v-51r). Mimo to tradycyjna rola kobiety-gospodyni przytłacza Pogonowską. Autorka chciałaby móc skupić się wyłcznie na pracy zawodowej, zamiast tego jednak musi zajmować się domem: „Jak wiadomo nie mam nikogo do pomocy, dwa razy w tygodniu przychodzi na trzy godziny sprzątaczka, czasem Mama. Wolne chwile poświęcam na przepisanie na maszynie wierszy. Od tylu lat marzę napróżno o 10-ciu dniach w Oborach. A miesiąc? Chyba, że kiedyś wyrwę się za granicę. Jak tu myśleć o konsekwentnej pracy literackiej” (k. 72r-72v).