Dziennik 13.06.1954 – 03.11.1955
W kolejnym tomie dzienników Anna Pogonowska skupia się przede wszystkim na notowaniu informacji na temat swojej pracy literackiej oraz relacji z innymi poetami i poetkami. Po raz kolejny pojawia się tu motyw przyjaźni autorki ze Zbigniewem Herbertem, która rekompensuje jej problemy w relacjach z mężem: „Obserwując powierzchownie wydaje się, że ja dobrze ubrana, otoczona rodziną, wyjeżdżająca do Zakopanego – jestem w o wiele szczęśliwszym położeniu niż on bez rodziny udręczony zarabianiem na chleb. Lecz ja jestem osamotniona pod względem umysłowym zupełnie, gdy on posiada jakieś środowisko, poza tym wszystkie ciężkie problemy małżeńskie” (k. 2r).
Wielokrotnie w dzienniku pojawia się motyw twórczości Pogonowskiej. Wspominając swoje dawne wiersze, autorka ze smutkiem konstatuje, że utwory powstałe w najpłodniejszym okresie jej twórczości – przypadającym na lata II wojny światowej – zmarnowały się przez brak wsparcia ze strony osób, które mogłyby wskazać jej braki i niedociągnięcia tekstów, pokazać jak należy pisać: „Okres wojny, okres tworzenia nasyconych liryzmem poematów, buntowniczych wierszy – z punktu widzenia mego dorobku literackiego – stracony. Cały mój płomień pierwszej młodości wypalił się bezużytecznie, w złych młodopolskich wierszach. Nie wiedziałam jak trzeba pisać” (k. 8v). Na twórczości Pogonowskiej ciąży współczesna rzeczywistość kulturowa, w której przyszło jej tworzyć i której coraz bardziej nie znosi. Gdy w Łodzi powstaje nowe czasopismo literackie, a autorka wysyła tam próbki swoich wierszy, bez słowa wyjaśnienia zostaje wezwana na rozmowę z redakcją. Jak sama gorzko stwierdza: „Zapewne znów rady socrealistyczne. Żygać – na to wszystko – to za mało. Z taką miernotą gadać” (k. 19v). Kilka dni później, wściekła już Pogonowska – bez odnoszenia się do konkretnych zdarzeń – pisze rozedrganym, mało czytelnym charakterem pisma: „Głupota jest obecnie elementem pozytywnym. Ogłupiałą ludzkość łatwiej zorganizować w sensowne stany zjednoczone świata. Jeszcze krok a zaczną posługiwać się popularnym u nas »dwój-myśleniem«. Głupota jest czymś dobrym chociaż jest czymś złym. Tfu. Tfu. Brednie współczesności” (k. 22r). Nieprzyjazna atmosfera ówczesnego życia literackiego sprawia, że autorka sama zaczyna coraz gorzej myśleć o własnej twórczości: „Zaczynam myśleć, że naprawdę – źle piszę. Nic nie wiem. Kisielewskiemu nie podobały się zupełnie moje wiersze, Herbertowi wyraźnie mniej niz dawniejsze” (k. 29r). Gdy dowiaduje się o śmierci Tomasza Manna i pozostawionych przez niego dziennikach, natychmiast pragnie je przeczytać. Podekscytowanie autorki bardzo szybko przeradza się jednak w krytykę jej własnej osoby, gdy w wyobraźni porównuje zapiski Manna i swoje: „Moje notatki, ach na pewno jakieś prowincjonalne i naiwne. Tak mało znam (dopiero teraz czytam Gide’a!), zagubiona kobiecina w zapadłej Polsce. Moja szczerość – wiem, że mogłabym pisać szczerzej. Trzeba by na to innych warunków społecznych i osobistych” (k. 87r).
Podobnie jak w poprzednich dziennikach, tak i w tym Pogonowska pisze o marginalizowaniu jej osoby przez środowiska intelektualne, które czują pewną awersję do autorki. Ta nie chce bowiem jasno określić się ani jako poetka marksistowska, ani katolicka: „W almanachu poetyckim wydanym przez Pax nie ma moich wierszy. Do mnie chyba stosuje się takie zdanie zamieszczonego tam »Przedsłowia«: »Świadomie zapomniano o tych, którzy sami zapomnieli o swej poezji«. Prawdziwa jest tylko pierwsza połowa zdania – świadomie o pewnych osobach zapomnieli” (k. 41v). Gdy w jakiś czas później Pogonowska pojawia się w redakcji Paxu i konfrontuje się z redaktorem publikacji, ten próbuje uchylać się od odpowiedzi na niewygodne pytania, ale mimowolnie potwierdza przypuszczenia autorki o powodach odrzucenia jej tekstów: „[...] usiłował wyciągnąć ze mnie jakieś wyznanie ideologiczne, ale powiedziałam tylko: »Szukam porozumienia na płaszczyznie druku«. I że tak samo jak dawniej nie czułam się marksistką, tak samo nie mogę się określić obecnie jako katoliczka” (k. 43v). Dopiero na ostatnich kartach dziennika odnotowuje, że sytuacja w kraju ulega powoli zmianie, a jej własne wiersze – nawet jeśli nie wszystkie – zaczynają być drukowane: „Dostałam list od Szymborskiej, że przyjmuje trzy wiersze do »Życia Literackiego«. Naturalnie najgorsze, najbłachsze z tych które wysłałam, nie mniej to dla mnie jakieś ważne. Czasy się zmieniają” (k. 94v). Wiele miejsca w dzienniku poświęca Pogonowska poetom i literatom swojego pokolenia, przede wszystkim tym, z którymi widuje się na co dzień. Do pojawiających się w poprzednich tomach Przybosia, Herberta czy Różewicza dołącza Tadeusz Borowski: „Jedną ze spraw, które mnie frapują, to zagadka – jaki ten człowiek był naprawdę. Pamiętam, że pragnęłam go bliżej poznać, ale on odniósł się do mnie z lekceważącą obojętnością, jeśli nie – z wrogą obojętnością” (k. 70v).
Po raz kolejny w dzienniku pojawia się też wątek niedopasowania Pogonowskiej i jej męża. Autorka często żali się, że pomimo wdzięczności i sympatii do Jurka, związek ten nie zapewnia jej odpowiedniego poczucia emocjonalnej stabilności: „Nienawidzę doznań bezosobowych – myślę o erotycznych – może dlatego, że ich doświadczałam, jeśli czuję namiętność, to chcę ją czuć do tej właśnie osoby, przy której jestem. Chcę tego właśnie kogoś chcieć – a nie tylko wstrząsu fizycznego” (k. 75r).