publikacje

Wróć do listy

O sobie. Myśli – notatki – refleksje

Zofia Lindorf na początku zapisków dokonała autocharakterystyki – opisała siebie jako osobę odważną, bezpośrednią, która zawsze mówi to, co myśli. Stwierdziła również, że ma dużo wad – np. impulsywność, lenistwo, jeśli chodzi o prace domowe. Za największą swoją wadę uważała niecierpliwość, która z wiekiem miała się u niej pogłębiać. Pisała też o swoich zainteresowaniach literaturą i sztuką dziewiętnastowieczną, muzyką i przyrodą. Przyznawała, że nie rozumie współczesnej sztuki, literatury, muzyki – twierdziła, że są one „zazwyczaj męczącą nudą, dziwolągami, pozerstwem, ekspozycją fałszywych ambicji lub ekshibicjonizmem wulgarności i cynizmu” (k. 2–3). Autorka dużo miejsca poświęciła wspomnieniom o związku ze Stefanem Martyką. Dopiero w tym trzecim małżeństwie doświadczyła prawdziwej miłości. Cytuje swoje zapiski z lat 1949–1950: „Stefan wypełnił całe moje istnienie. Chcę już tylko grać jedną, jedyną rolę znakomicie: rolę dobrej żony przy boku Stefana” (k. 7). W oczach swojej żony był on wręcz nieskazitelnym człowiekiem: „Jego dobroć, łagodność były czymś takim, że często stawałam wobec niego oniemiała i aż bezradna ze zdumienia, że takim człowiek może być. I tak po prostu, zwyczajnie, bez patosu. Zawsze dla każdego wyrozumiały, i rozumiejący, uprzejmy i uczynny. Sam – skromny, niezepsuty, z natury nieśmiały raczej, towarzysko mało wyrobiony, dzięki temu wobec mniej znanych ludzi – skrępowany. O wielkim osobistym wdzięku. Nieskazitelnie uczciwy, o czystej, wrażliwej duszy i najlepszym sercu. A najważniejsze to, że Stefcio tego całego swego cudownego kapitału nie wypracował, po prostu – taki był. To nie ja, korygująca się i strofująca: »bądź cierpliwa«, »bądź łagodna« »nie złość się«. O nie! – On tego nie potrzebował, gdyż jego matce Pan Bóg do kołyski podrzucił anioła w jego osobie. Jako mąż, towarzysz życia, kochanek, przyjaciel – był dla mnie ideałem, o jakim każda kobieta może tylko marzyć” (k. 17). Uważała, że to małżeństwo, chociaż trwało krótko, było najpiękniejszym okresem w jej życiu, niestety zakończonym tragicznie: „To – co było w moim życiu dobrym, szlachetnością, prawdą i najczystszą, a dojrzałą miłością – przeżyłam w ciągu tych 5 lat. Śmierć Stefana była dla mnie nieogarniętą tragedią. Związek bowiem z nim był jakby ukoronowaniem mego życia osobistego: byliśmy jak dwie połówki jabłka rzucone w różne strony świata, które po latach się znalazły i zespoliły” (k. 8). Szczęście to zostało przerwane zamordowaniem Stefana Martyki przez członków podziemnej organizacji Kraj. Po tej zbrodni Zofia nie mogła przez długi czas otrząsnąć się z rozpaczy. W tym trudnym okresie pomogły jej rozmowy z ks. Janem Zieją. Dzięki nim odnalazła znowu równowagę wewnętrzną, a także pogłębiła swoją wiarę. Stwierdziła, że wcześniej jej życie religijne było oparte właściwie na przyzwyczajeniu, bezrefleksyjnym kultywowaniu tradycji. „I dopiero po śmierci Stefana, po nieopisanym dramacie, który na mnie runął i który zdołałam jednak przeżyć – zetknęłam się z Ojcem Janem, który mnie pieczołowitą, delikatną ręką powolutku zaczął wyprowadzać na Światło. Jemu zawdzięczam życie, ale to nie jest tyle ważne, ile to, że zawdzięczam mu odrodzone, a może i narodzone nowe życie mojej duszy. Duszy, która przejrzała, pojęła i wróciła jakby do Boga, rozumna, świadoma, z pełnią Miłości w sercu” (k. 10). W momencie spisywania tych wspomnień diarystka była samotna – nie miała już żadnej bliskiej osoby, ale też stwierdziła, że dzięki samotności odnajduje spokój i równowagę wewnętrzną.

Wspomina swoje poprzednie związki – z Józefem Węgrzynem i Aleksandrem Gintowtem. Stwierdziła, że pierwszy związek, w który wchodziła z ogromnym zaangażowaniem, wykończyła chorobliwa zazdrość męża. Z kolei małżeństwo z Gintowtem od początku było błędem, on i Zofia bowiem do siebie zupełnie nie pasowali. Drugi mąż darzył autorkę wielkim uczuciem, ona jednak czuła do niego wstręt, jego zachowanie irytowało ją i śmieszyło. Z Józefem Węgrzynem spotkała się jeszcze w 1951 r., gdy przebywał w szpitalu psychiatrycznym. Przedstawił wtedy Zofię jako swoją córkę. Lekarze wyjaśnili jej, że cierpi on na chorobę Korsakowa, którą cechują zaniki pamięci. W 1967 r. diarystka poznała w Nałęczowie „dr K.H.”, którego określała jako swojego ostatniego adoratora. Stwierdziła, że lubi go i pociąga on ją jako mężczyzna. Uznała jednak, że raczej nie będzie zdolna go pokochać i nie chce być już w stałym związku. Mimo że przyjemnie spędzała czas w towarzystwie nowego znajomego, zauważyła, że nie ma on takiej wrażliwości artystycznej, jak ona i trudno im się porozumieć w tych sprawach. Dlatego uznała, że nie może traktować go nawet jak przyjaciela. Wkrótce mężczyzna zaczął ją coraz bardziej nudzić i irytować. Po kilku miesiącach Lindorf postanowiła więc zakończyć tę znajomość.

Lindorf opisała też swoje doświadczenia związane z pracą aktorską oraz stosunkiem do współczesnego jej teatru. W 1957 r. została zwolniona z Teatru Polskiego przez ówczesnego dyrektora, Stanisława Balickiego, co było dla niej dużym ciosem. Mimo późniejszych przeprosin ze strony Ministra Kultury i Sztuki czuła się tak urażona tą sytuacją, że nie chciała już współpracować z Balickim. Powróciła więc do Teatru Narodowego, w którym zaczynała swoją karierę aktorską. Stwierdziła jednak, że od konfliktu z Balickim zaczęła przejawiać niechęć do teatru, coraz mniejszą satysfakcję czerpiąc z oglądania spektakli. Autorka w czasie sporządzania zapisków prowadziła zajęcia na Wydziale Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego, opracowując ze studentami ich recytacje autorów antycznych i reżyserując fragmenty sztuk. Uczestniczyła też w wykładach. Była zachwycona atmosferą wydziału, którego pracownicy byli nieco oderwani od rzeczywistości, pochłonięci studiowaniem utworów antycznych, przez co miejsce to miało dla niej niezwykły urok. Diarystka wspomina, jak zaczęła się jej choroba serca – było to we wrześniu 1961 r., gdy grała w teatrze w Starej Pomarańczarni w Łazienkach Królewskich. 2 września, gdy jak zwykle szła piechotą do teatru, zaczęła odczuwać duszności, które nie przechodziły. Kiedy dotarła na miejsce, jej koleżanka wezwała pogotowie. Lekarze po zbadaniu autorki orzekli, że przeszła zawał serca – jednak postanowiła wystąpić. Dopiero po spektaklu została zabrana do szpitala, gdzie stwierdzono, że jednak nie był to zawał, cierpiała na obustronne zapalenie płuc. Po pewnym czasie okazało się, że choruje na papuzicę. Po wyleczeniu zapalenia płuc doszło do zapalenia mięśnia sercowego i osierdzia. Dopiero po kilku miesiącach Zofia wyszła ze szpitala, potem wiele czasu spędziła w sanatoriach w Mądralinie, Połczynie-Zdroju i Nałęczowie. Diarystka coraz częściej myślała o śmierci. Nie bała się jej, tylko coraz bardziej zaczynała się interesować przemijaniem. Spisała testament. W 1967 r. całkowicie zrezygnowała z pracy w teatrze i przeszła na rentę.

Autor/Autorka: 
Miejsce powstania: 
Warszawa, Mądralin, Połczyn-Zdrój
Opis fizyczny: 
90 k. ; 20 cm.
Postać: 
zeszyt
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
Od 1966 do 1967
Stan zachowania: 
dobry
Sygnatura: 
akc. 8741
Uwagi: 
Zapiski sporządzone czarnym i niebieskim długopisem. Pismo czytelne, zapiski mają charakter brulionowy, z wieloma skreśleniami i nadpisaniami w przestrzeni międzywersowej. Z końca zeszytu wyrwano ok. 10 zapisanych kart.
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Osoba, której dotyczy treść: 
Główne tematy: 
autocharakterystyka, związki miłosne, małżeństwo, nieudane małżeństwo, szczęśliwe małżeństwo, relacje z mężem, tragiczna śmierć męża, żałoba, strata, praca w teatrze, choroba serca, refleksje o przemijaniu i śmierci
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Zakres chronologiczny: 
Od 1949 do 1967
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
dziennik/diariusz/zapiski osobiste
Tytuł ujednolicony dla dziennika: