Dziennik: 6.09.1980–23.09.1980
Dziennik stanowi prowadzone na bieżąco sprawozdanie z dwutygodniowego pobytu Marii Grabowskiej na pielgrzymce do Rzymu, na którą pojechała wraz z przyjaciółką we wrześniu 1980 r. (po raz pierwszy, od stycznia 1939 r.). Pomimo tego, że dziennik skupiony jest głównie na przeżyciach duchowych autorki oraz opisie zwiedzanych po drodze zabytków, to wyraźnie daje się w nim odczuć napięcie, które panowało wówczas w Polsce. Już na pierwszej stronie, gdzie diarystka opisuje przyjazd pielgrzymów z Poznania do Warszawy (właściwe miejsce rozpoczęcia podróży), odnotowuje krążące po stolicy plotki na temat bieżących wydarzeń: „Windziarz w Hotelu Polonia przywitał nas sensacją, że Gierkowa uciekła do Francji, a lotniska są pilnowane, żeby i Gierek nie zwiał. Pewno bajka...” (k. 1r). W innym miejscu, już w Rzymie, odnotowuje z kolei informację o tym, że od rozpoczęcia strajków robotniczych w Polsce Jan Paweł II zarzucił odprawianie mszy świętych po polsku, specjalnie dla pielgrzymów, aby nie zaogniać dodatkowo i tak skomplikowanej już sytuacji.
Zasadnicza część wpisów w dzienniku obejmuje jednak przeżycia duchowe autorki. Na pierwszy plan wysuwają się tu przede wszystkim spotkania z papieżem, dla Marii Grabowskiej niezwykle ważne, potężnie wpływające na jej doświadczenie pobytu w Wiecznym Mieście: „Jezus w Eucharystii jest zawsze ten sam. Staram się, aby osoba Papieża nie przesłoniła mi Go. Otrzymanie jednak Pana Jezusa z rąk tego świętego człowieka jest wielkim przeżyciem” (k. 12r). W trakcie pielgrzymki, jak uważa – dzięki Opatrzności – spotyka także polską misjonarkę, posługującą w Zambii, w trakcie jej ostatniego dnia pobytu w Europie. Z misjonarką tą od wielu lat Maria korespondowała, w imieniu skupionej wokół niej grupki wiernych z Poznania wysyłając do Zambii niezbędne lekarstwa, ale nigdy wcześniej nie miały okazji się spotkać (nawet w trakcie krótkiego pobytu siostry zakonnej w Poznaniu).
Dziennik pełen jest bystrych spostrzeżeń i komentarzy, typowych dla turysty wyczulonego na różnice kulturowe. Spostrzeżenia te są jednak bardzo życzliwe dla obcokrajowców; nierzadko Włosi wypadają w nich o wiele lepiej od Polaków: „Gdy wychodziłyśmy popołudniu, zobaczyłyśmy nadjeżdżający autobus. Zaczęłyśmy biec do pobliskiego przystanku, ale nas dogonił przed przystankiem, stanął, wpuścił nas i ruszył dalej. U nas nie do pomyślenia. Wielkie rygory z przepisami jazdy, ale nie odważyłabym się tak przechodzić przez jezdnię, jak tutaj. Ot, kultura jazdy” (k. 14r–14v).