publikacje

Wróć do listy

Dziennik 26.11.1951 – 06.06.1954

Anna Pogonowska rozpoczyna pisanie swojego dziennika od próby uzasadnienia trzyletniej przerwy w prowadzeniu zapisków: „Po trzech latach milczenia zaczynam znów pisać pamiętnik. Dlaczego milczałam? Rozbicie mojego ja wzrosło tak niepomiernie, że przeżywałam wprost, a nawet nie wprost, a poprostu, patologiczne stany. Jedyną moją kotwicą, moją ostoją, była tęsknota do Boga od którego jestem zależna. Musiałam nauczyć się pogodzenia z utratą samej siebie” (z. 1, k. 1r). We wstępie autorka zapowiada także zmianę charakteru dziennika. Od teraz wpisy mają stać się krótsze, bardziej treściwe i skupione na teraźniejszości niż na „fikcji literackiej”: „Chcę [...] notować pewne moje uwagi, no zapewne i przeżycia o ile skrystalizują się intelektualnie. Jestem obecnie wprost całą dobę zajęta przy dzieciach, nie mam zupełnie czasu. Nie stać mnie na komponowanie fikcji literackiej [...]” (z. 1, k. 3r). Z żalem wspomina minione trzy lata, gdy nie była w stanie prowadzić dziennika. Pisze o swojej samotności i niezrozumieniu ze strony męża: „Te lata były dla mnie trudne – chociaż – no – np. mój mąż nie pomyślał nigdy, że ja coś tam w ogóle przeżywam – były to moje wewnętrzne sprawy, tyle, że byłam chuda” (z. 1, k. 23r).

Odcięcie Polski od Zachodu oraz ideologiczne podziały wewnątrz kraju sprawiają, że Pogonowska ma poczucie intelektualnego zagubienia: „Jesteśmy tak odcięci od współczesnego nurtu kulturalnego, że nie wiemy sami co tworzymy, nie posiadamy możności porównywania etc. I cóż tworzymy? cóż ja?” (z. 1, k. 6v). Nieco dalej dodaje jeszcze, że epoka w której przyszło jej żyć to czas totalnego zakłamania, przez które współczesny człowiek wątpi nawet w swoje osobiste przekonania i wspomnienia: „Ciężko jest w tej okropnej epoce, kiedy nawet nie jest się święcie przekonanym o swojej prawdzie” (z. 1, k. 9v). Autorka wielokrotnie wyraża obawy co do potencjalnego wybuchu wojny między Wschodem a Zachodem i przyszłości jej małych dzieci. Stara się przekuwać swoje lęki w twórczość literacką, jednak jej teksty spotykają się często z niezrozumieniem, a nawet otwartym atakiem ze strony kolegów ze Związku Literatów Polskich. Zarzucają oni autorce, że ta w mętny sposób przedstawia rozróżnienia między dobrem – które w ich mniemaniu powinno być reprezentowane przez kraje socjalistyczne – a złem reprezentowanym przez Zachód. Pogonowska jest umiarkowanie zasmucona opiniami kolegów po piórze. Bardziej martwi ją jednak to, że przez swoje nieokreślenie ideologiczne i próby lawirowania pomiędzy komunistami a katolikami jest marginalizowana, a jej wysyłane do druku wiersze często są odrzucane przez obie strony. W swojej ocenie obu obozów autorka nie uznaje przy tym żadnych kompromisów, jest gotowa publicznie krytykować nawet domniemane książki Józefa Stalina: „Na zebraniu sekcji poetyckiej omawialiśmy pracę Stalina o językoznawstwie. Ja naturalnie musiałam wystąpić contra” (z. 2, k. 12r). Niemożność wyrażenia złości w świecie rzeczywistym rekompensuje sobie na kartach dziennika. Przedstawicieli inteligencji katolickiej w Polsce nazywa „głupcami”, a o osobach z „obozu komunistycznego” pisze na przykład w następujący sposób: „Żółkiewski wydał – dzieło naukowe - »Spór o Mickiewicza«. Rzecz skandaliczna. Myślę, że marxiści nawet się wstydzą. Widocznie zło prowadzi do głupoty. Według wiejskich gadek – diabeł ostatecznie okazuje się głupcem” (z. 2, k. 2v-3r). Przy okazji publikacji swojego artykułu na temat współczesnej poezji, który został wydrukowany na łamach „Czasu i Jutra”, wywodzi natomiast: „Piszę krótko, ale chyba treściwie i występuję jako »formalistka«, czyli analizuję wiersze od strony formy. Wszystkim jełopom, którzy wypłynęli w ostatnich latach, nie będzie się mój głos podobać” (z. 2, k. 52v). Gdy umiera Stalin i rozpoczyna się odwilż, Pogonowska – w odróżnieniu od wielu swoich kolegów ze Związku Literatów – nie wierzy w możliwość pozytywnej przemiany rzeczywistości społeczno-kulturowej bloku komunistycznego. Nie ujawnia się z żadnymi deklaracjami ani utworami poetyckimi, które miałyby odnosić się do nowych realiów: „W Związku Rad. w kołchozach rozdają indywidualne choć drobne działki, a w kulturze też staje się pewien luz. Ale ja niczemu nie wierzę. Taki »luz« to też tylko prowizorka, aby tym mocniej schwycić. Komedia” (z. 2, k. 47v).

Na pracy literackiej Pogonowskiej wyraźnie ciąży jej życie rodzinne. Autorka stara się udzielać w środowisku twórców i chodzić na spotkania klubu poetyckiego, wyraźnie jednak nie ma na te aktywności tyle czasu, ile by sobie życzyła. W marcu 1953 r. notuje z wyrzutem: „Pisać, to powinnam wiersze, nie te oderwanych kilka słów. Ale jakże to zrobić – od rana stoję w kolejce u rzeźnika, potem sprzątam, sprzątam, prasuję, po obiedzie idę z Elżunią do dentystki (do Dziubdzi, którą znów zaczynam serdeczniej lubić) potem przewlekam pościel, a w między czasie dzieci, dzieci, ukochane dzieci” (z. 2, k. 24v). Nienajlepiej układają się też relacje poetki z jej mężem. Oboje są sobą zmęczeni. Czują się niedopasowani, są przeświadczeni, że łączą ich jedynie dzieci. Bardzo źle wpływa to na psychikę autorki, która popada w stany depresyjne: „Nie pisałam kilka tygodni, bo wpadłam w nastrój, który by medycy określili nerwicą psychiczną, a metafizycy – kuszeniem. Zapewne jest jednym i drugim, jak każda sprawa tego wielopłaszczyznowego świata. [...] Ale nasze sprawy tak stoją, że Jurek niejednokrotnie mi powiada, że chciałby mnie zdradzić i daje mi do zrozumienia, że w dyskrecji przed nim samym i ja mogłabym to uczynić. Więc moim oparciem mogłaby być nie wierność dla niego – nie zależy mu na niej – tylko światopogląd. A przy tym wszystkim moja sentymentalność gwałtowna” (z. 2, k. 34v). W innym miejscu pisze z kolei Pogonowska o tym jak bardzo czuje się niedoceniona przez męża. Uświadamia sobie to szczególnie wtedy, gdy otrzymuje komplementy od innych mężczyzn, chociażby tych, którzy wywodzą się z dobrze znanego jej środowiska artystycznego: „Jurek nie bierze ode mnie nic. Z Herbertem mogłam rozmawiać naturalnie, na poziomie, jasno o wszystkim. Mój mąż uważa, że jestem do pewnego stopnia niedorozwinięta. Mimo swojej szlachetnej pasji o sztukę – zresztą pchniętej w tym kierunku przez nastrój, który ja w nasze małżeństwo wprowadzałam – nie chce zajmować się poezją i, i, i – dość plotek. Herbert naturalnie mówi, że jestem najlepszą poetką (ale nie mam co prawda zbyt groźnej konkurencji), poza tym, że czasem zazdrościł mi moich wierszy – co jest wspaniałym komplementem. I naturalnie rozumie wszystkie moje wiersze” (z. 2, k. 57r-57v). Zbigniew Herbert występuje w dzienniku wielokrotnie, za każdym razem autorka pisze o nim jako o przyjacielu: „Cieszę się, że mam przyjaciela. Przyjaźń i miłość to podobne uczucia, w każdym razie ileż mają podobnego. Z Herbertem bardzo podobni jesteśmy w swoich gustach [...]. Więc tak się cieszę, że mogę go lubić i że on mnie lubi. A może on dla wszystkich jest taki miły jak dla mnie?” (z. 2, k. 71r).

Obszernym wątkiem poruszanym w dzienniku są wątpliwości Pogonowskiej co do tego, czy wobec braku miłości do męża mogłaby nawiązać romans z innym mężczyzną; a jeśli tak – to w jaki sposób pogodzić pozamałżeński związek z wiarą katolicką, której nie chce się wyrzekać. Swoje dylematy i problemy zrzuca na karb rozchwianej i dynamicznej psychiki, która zmusza ją do aktywnego tworzenia własnego życia i świata wokół siebie: „Taka dynamiczna uczuciowość – jaką niestety ja posiadam – jest dla kobiety czymś wybitnie szkodliwym. W ogóle dla człowieka – a specjalnie jednak dla kobiety. Bo posiadając tą cechę jestem niecierpliwa w miłości, nie umiem być bierna, nie umiem być zdobywana, co jak wiadomo jest obowiązkiem mej płci. Zbyt prędko okazuję moje zaangażowanie w miłości. A okazawszy, nie jestem na tyle śmiała, żeby »per force« zdobywać. A ja zdobyczą jestem, wyobrażam sobie, wątpliwą. Naturalnie dlatego kto mnie po trochu pojmuje. Bo dla Jurka czy Janka jestem po prostu ładną kobietą” (z. 2, k. 77r-77v). Dalej pisze z kolei: „Nie poszłam tej Wielkanocy do spowiedzi. Dlatego, że nie chcę się wyrzec swego pożądania. Moja czteroletnia (mniejwięcej) ortodoksyjność katolicka zaczyna przyjmować liberalne formy mojej religijności z przed lat ośmiu czy dziewięciu” (z. 2, k. 89r).

W dzienniku autorka wspomina także czasy swojego dzieciństwa i dorastania. Paradoksalnie, jak sama pisze, jej najlepszym okresem w życiu były lata II wojny światowej, czas chaosu, mordów, gwałtów i wiecznego terroru. Zarazem jednak czas kontemplacji i życia z naturą: „Młodość – więc radość, to równocześnie lata okupacji, lata nędzy, lata zbawczej dla mnie prostoty, oderwania się od cywilizacji, lata przyrody i kontemplacji. Dzieciństwo i okres dorastania w mieście w ciemnych naszych siedmiu pokojach, pod presją nie lubiącego mnie starszego rodzeństwa, w strasznej faryzejskiej ogłupiającej szkole – to nie są dla mnie – ogólnie pogodne wspomnienia. [...] Lata okupacji przy całym przerażeniu, które niosły, były naogół okresem wybitnej satysfakcji ze samej siebie. Żyłam tak witalnie, cierpiałam intensywnie – nie melancholijnie, jak w swych piętnastu latach” (z. 2, k. 64r).

Autor/Autorka: 
Miejsce powstania: 
Łódź, Sopot, Mszawa, Tarnowska Wola, Zakopane
Opis fizyczny: 
21 CM ; 23 + 99 K.
Postać: 
zeszyt
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
Od 1951 do 1952
Stan zachowania: 
Dobry
Sygnatura: 
5368/11
Uwagi: 
Dziennik prowadzony niebieskim oraz czarnym długopisem, okazjonalnie ołówkiem. Nieliczne skreślenia i poprawki. Dziennik podzielony na dwa zeszyty.
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Główne tematy: 
Literatura, poezja, łódzkie środowisko literackie, przeżycia wewnętrzne, namiętność, przyjaźń, małżeństwo, wątpliwości, macierzyństwo.
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Zakres chronologiczny: 
Od 1939 do 1952
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
dziennik/diariusz/zapiski osobiste
Tytuł ujednolicony dla dziennika: