Dziennik 11.11.1955 – 04.12.1956
Dziennik Anny Pogonowskiej z lat 1955–1956 prawie w całości poświęcony jest jej pracy twórczej oraz kontaktom ze środowiskiem literackim. Na dalszym planie pojawiają się wzmianki na temat życia wewnętrznego autorki oraz jej relacji z mężem i dziećmi. Spośród nich wyróżnić można wpisy, w których Pogonowska walczy z samą sobą o to, aby nie wdać się w żaden poważny romans i nie zniszczyć tym samym swojego małżeństwa. Innym przykładem są krótkie zapiski, w których ujawniają się ponure wizje przyszłości snute przez autorkę, która przewiduje zniszczenie świata przez III wojnę światową. Lęki Pogonowskiej z tego okresu stopniowo przenoszą się także na jej dzieci: „Dzieci moje tak lękają się wojny. Ta stała wizja kataklizmu, skręcająca kark całej naszej logice. Moje urodzone dzieci, »ludzie stworzeni po to, żeby mogli uzyskać szczęście w Bogu« - tak mówi katolicyzm” (k. 6v).
Autorka raz po raz wyraża wątpliwości na temat własnej twórczości literackiej. Jednego dnia potrafi wyśmiać kolegów po piórze, którzy określają jej poezję jako słabą, następnego zaś stwierdza, że to ona nie ma racji: „Z Ochockim lubię gadać, bo ma umysł ścisły, wyćwiczony filozoficznie, ale choć może być za każdym momentem inny, to zawsze wydaje mi się skostniały. Powinnam napisać, że nie ufam w jego poezję, ale nie ufam też Herbertowi, a są przecież oni tak wyraźnie inteligentni, więc może to ja nic nie wiem”. Za brak wiary we własne umiejętności pisarskie i odpowiednie obycie Pogonowska wini swoje literackie osamotnienie. Nie odnosi się przy tym do młodzieńczego, wojennego okresu swego życia, ale do wydarzeń, które miały miejsce po jej oficjalnym debiucie poetyckim: „W mym pisarstwie – nie było właściwie nigdy okresu, żeby mnie ktoś popierał. W Kuźnicy byłam wstydliwie umieszczoną nie na linii ideowej »młodą«, w katolickiej prasie zawsze na marginesie, przez oficjalny trzon krytyki przemilczana. Czy jestem – kimś? Czy umiałabym się kimś stać?” (k. 17r). Innym problemem związanym z pracą literacką jest brak czasu autorki na uprawianie poezji, o tej sprawie stara się jednak nie pisać zbyt wiele, uznając ją za smutną normę: „Nie piszę, bo to nudne, o katastrofalnym braku czasu. Że kiedyż myśleć i czuć? Biedna okropna epoka w której – nie ma czasu – na miłość, na refleksję!” (k. 59v). Gdy polityczna odwilż lat 50. zaczyna powoli przenikać do ówczesnego świata kultury, Pogonowska odczuwa jeszcze większe przygnębienie z powodu swojej pozycji: „To że teraz istnieje tak szeroki liberalizm w drukowaniu – a mnie tak nadal się nie wiedzie, to też mnie dręczy. Podziwiam dzielność Ochockiego, który przecież nic nie drukuje” (k. 73v).
W dzienniku znaleźć można także przemyślenia autorki na temat współczesnej poezji. Na przekór panującym trendom jej marzeniem jest tworzenie poezji czystej, którą utożsamia z miłością: „Wiersz nowoczesny nie dąży do wywołania wzruszenia, tylko do rozwiązania, ewentualnie do postawienia, problemu. Ale czy można rozgraniczać pasję intelektualną od pasji uczuciowej? [...] Dlaczego nie można przegryźć poezją noweli, wspomnienia, opisu, traktatu? Dążyć do czystej poezji to dążyć do czystej miłości. A czysta miłość nie może chyba istnieć bez ziemskiej domieszki. Nie ma »czystych« gatunków literackich, ani czystych procesów psychicznych” (k. 34v).
Autorka czuje głębokie rozczarowanie poziomem inteligencji i moralności współczesnych Polaków. Jej zarzuty nie dotyczą zresztą wyłącznie „szarych ludzi”, ale także ówczesnej elity intelektualnej. Całe polskie społeczeństwo jest w jej oczach przegniłym tworem kształtowanym przez zidiociałe jednostki: „Nasze społeczeństwo – nie wierzę, żeby w innych krajach było takie społeczeństwo. Jesteśmy zdemoralizowani – na poziomie zidiocenia, bo nie satanizmu – do którego potrzebna inteligencja i choć wspomnienie sumienia” (k. 47r-47v).
Od czasu do czasu w dziennikach Pogonowskiej odnaleźć można także informacje na temat bieżących wydarzeniach w kraju. Gdy przebywa na wakacjach za granicą, docierają do niej informacje o poznańskim czerwcu. Wystraszona autorka zastanawia się, czy nie będzie to początek nowego międzynarodowego konfliktu, który uniemożliwi jej powrót do domu. Przejęcie władzy w PZPR przez Władysława Gomułkę nazywa zaś „prawdziwą rewolucją październikową”; „Mamy więc Gomułkę na czele Partii, człowieka, który wysiedział siedem lat za kratami, więc człowieka wierzącego w prawdę. Przerażały niektórych ruchy wojsk rosyjskich lecz chyba będzie spokój” (k. 86r).
Dziennik zamyka relacja z kilkudniowego Zjazdu Literatów Polskich w Warszawie.