Dziennik 1.01.1970 – 1.09.1971
Dziennik Anny Pogonowskiej z lat 1970–1971 to przede wszystkim zapis osobistych niepowodzeń oraz smutków autorki. W dzienniku nie sposób znaleźć jakichkolwiek wpisów, które świadczyłyby o pozytywnych aspektach jej życia a tym okresie, wszystkie zapiski zostały odmalowane w czarnych barwach, bez względu na to, czy dotyczą spraw rodzinnych, czy zawodowych. Pesymistyczny ton sygnalizują już pierwsze karty dziennika: „Wracam do domu wczoraj, szykuję dzieci na z trudem zorganizowane zabawy, sami spędzamy Sylwestra przy telewizorze, pozwalając się ogłupiać. Dzisiaj ogłupia prawie wszystko. Także w kościele musztra nowej liturgii i debilowate kazania chłopów-księży. Lecz elity deptane są obecnie prawie na całym globie” (k. 2v-3r). W podobny sposób Pogonowska pisze na temat swojej samotności: „Człowiek cierpiący jest sam. Nikt mu nie potrafi towarzyszyć. Wstępując wszędzie za nim jest się obok jest się w innej rzeczywistości niż on. Dawniej uważano, że miłość, że modlitwa potrafi zjednoczyć, że można drugiemu pomóc. Dziś wie się, że skuteczniej pomoże mechanika chemicznego leku. Wierzę że są to dwa bieguny, lecz zepchnięci jesteśmy na jeden, może dlatego wszystko się chwieje” (k. 19r).
Autorka czuje się źle zarówno wśród ludzi, jak i we własnym domu. Otaczający ją świat postrzega jako chaos, w którym do głosu dochodzą w pierwszej kolejności ci, którzy nie mają nic sensownego do powiedzenia. Przestrzenią opresyjną jest dla niej także dwupokojowe mieszkanie w Warszawie, które dzieli z mężem i dziećmi: „W domu Jurek wyje w jednym pokoju, w drugim ryczy Paweł, my z Elżunią wśród tej kakofonii jak w piekle, bo jeszcze przecież żądają, wymagają, pastwią się, ewentualnie rzucają się na siebie. No i jeszcze moja rola utrzymania tej kakofonii w równowadze, żeby jeden nie zmiażdżył drugiego” (k. 15r). W dalszej części dziennika Pogonowska przedstawia bardziej szczegółowy opis rodzinnych kłótni: „W takich węzłowych sytuacjach jak np. wyjazd, spięcia w naszym domu dosięgają szczytu. Jurek z Pawłem bytują na płaszczyźnie permanentnej furii. Pęknięte krzesło, złamany od uderzenia w podłogę nóż” (k. 90r). Choć autorka ma dużo lepsze relacje ze swoją córką, jej osobowość, charakter i życie osobiste są dla niej źródłem wielu zmartwień: „Elżunia zrobiła absolutorium, chodzi z chłopcem, pisze wiersze pełne rozjarzonych obrazów. Nie lubi pojęć i filozofii która krąży we mnie, ta moja wodnista krew. Lecz tylko dzięki niej bije moje serce. Chłopiec Elżuni? Ale nie miłość. Miłość – ta gwałtowna ciemność do której od dawna nie tęsknię. Dzieci moje prawie nigdy nie pozwalają mi się pocałować, przytulić” (k. 30r).
Mimo wspomnianych konfliktów Pogonowska wielokrotnie powtarza, że kocha swoją rodzinę, dowodzi, że jest do niej jedynie niedopasowana. Martwi się o bliskich, wyraża żal o przyszłość swoich dzieci, przede wszystkim ukochanej córki, dla której chciałaby lepszego losu niż ten, który spotkał ją samą: „Sama jestem obecnie tak nietwórcza, że widzę w sobie upadek także wyobrażenia na swój temat. Czy w ogóle kiedyś coś stworzyłam? czegoś pragnęłam? Piorę, gotuję, słucham najgłupszych rozmów. Tak, czasem z którymś dzieckiem wymienię kilka słów. Lecz jaka to przyszłość przed moją np. córką. Próby artystyczne, których nikt nie chce” (k. 38r).
Problemy rodzinne autorki nie dotyczą wyłącznie jej relacji z mężem i dziećmi. W okresie powstawania dziennika z Argentyny do Polski przyjeżdża Krystyna Pogonowska – siostra Anny, niewidziana przez nią od czasów II wojny światowej. Spotkanie jest dla autorki źródłem bólu i żalu, rozpamiętuje je jeszcze przez kilka tygodni po wyjeździe siostry. Choć relacje obu kobiet nigdy nie układały się najlepiej, diarystka w najgorszych koszmarach nie spodziewała się, że siostra będzie darzyła jej otwartą nienawiścią, zarzucając, że Anna interesuje się wyłącznie zdobytymi za granicą pieniędzmi. Pobyt Krystyny Pogonowskiej w Polsce kończy się awanturą: „Raz tylko tydzień temu rozmawiałam z Krysią telefonicznie. Pytałam dlaczego nie chciała nigdy ze mną mówić, dlaczego nie chciała mieszkać. Ona krzyczała, że powinnyśmy ją przeprosić za takie straszne przyjęcie, że myślałam na pewno tylko o dolarach i że w moim domu nawet szklanka wody stawała jej kością w gardle. Wtedy ja odkrzyknęłam »szkoda że ci nie stanęła«. To była zapewne nasza ostatnia rozmowa na tym świecie. Rzuciłyśmy słuchawki. Byłam zupełnie chora. Przerażona także tym co powiedziałam. Ona nienawidzi matki i sióstr. [...] Czym zawiniłyśmy wobec niej?” (k. 32v-33r).
W ponury nastrój wpędza Pogonowską także sposób, w jaki traktuje ją środowisko literackie. Czuje się ignorowana przez swoich kolegów i koleżanki, niekiedy autorce wydaje się nawet, że zawiązali oni spisek, mając na celu solidarne odrzucenie jej twórczości: „Dławiący, przemilczający mnie okres stalinowski, wzbił mnie w dumę, okres odwilży ujawnił mnie, lecz krytyka nadal mnie nie spostrzegła. Czyż więc reprezentuję tylko walkę postaw etycznych? Czy nic nie tworzę? Tak będzie do końca, wiem” (k. 42v). W innym miejscu pisze o sobie jeszcze dobitniej: „[...] kończąca pięćdziesiąt lat poetka której nikt nie czyta, nikt nie potrzebuje” (k. 76v). Stopniowo tracąc pewność siebie, na ostatnich kartach dziennika autorka podważa sens otrzymania stypendium państwowego, które zostało przyznane jej jako poetce: „Bzdura wszystko. Faktem jest, że nic teraz nie piszę, że nic nie umiem naprzeciwko świata powiedzieć. Za co przecież biorę 2 tys. stypendium pozwalające mi żyć” (k. 93v).
W dzienniku znaleźć można także okazjonalne wpisy dotyczące sytuacji społeczno-politycznej w kraju. Do najważniejszych należą lakoniczne wzmianki dotyczące strajków na wybrzeżu w 1970 r.: „Krwawe rozruchy w Trójmieście. Zabici. Podpalono Dom partii, dworzec, radiostację. Agencja St. Zj. podaje, że coś zaczyna dziać się na Śląsku. Oby. Oby. Oby. Jesteśmy podminowani lecz przecież także z bardzo słabą nadzieją” (k. 56v-57r). Oczekiwania Pogonowskiej jednak się nie spełniają, władzę w państwie przejmuje ekipa Edwarda Gierka. Nowy I sekretarz PZPR jest oceniany przez autorkę równie źle jak jego poprzednik: „Gomułka odszedł, jest Gierek. Ten sam który puszczał psy na studentów. Może jest t.zw. »dobrym gospodarzem« i da lepiej jeść, ale na wolności nie zna się na pewno” (k. 57v).