Dziennik, t. 19
Dziennik rozpoczyna się od wynotowywania przez autorkę listy polskich pisarzy, którzy zmarli lub zostali zamordowani w czasie II wojny światowej. Pretekstem do sporządzenia tego zestawienia jest artykuł przeczytany w jednej z polskich gazet, które Nadzinowa otrzymuje w czasie swojego pobytu w Szwecji. Lista jest długa, szczegółowa i bardzo dla autorki bolesna – wiele z wymienionych osób to jej przedwojenni lub wojenni przyjaciele, znajomi lub ludzie, których kojarzyła ze względu na kontakty swojej matki.
Ogólny ton dziennika jest raczej przygnębiający, szczególnie, gdy autorka zaczyna pisać o swoim własnym życiu. Ludzie (zarówno postronni, jak i znajomi) raczej ją męczą i drażnią swoją interesownością i bezczelnością, szczególnie osoby mieszkające w Polsce, oczekujące od emigrantów (którym, jak sądzą, powodzi się o wiele lepiej) pomocy finansowej. Tymczasem diarystka, jak stwierdza, ma problem, aby ze swojej emerytury opłacić wszystkie rachunki i wyżywić się przez cały miesiąc, nie mówiąc już o kupnie ubrań. W grudniu 1989 r. pisze z żalem: „Ale co ja się będę martwić na przyszłość? Chwila, czas obecny, są wystarczająco ciężkie. Nie może być mowy o kupieniu czegoś do ubrania, fryzjerze itp. Ja mam myśleć o tym, żeby Jackowi było lepiej – ale jak mu to zrobić? Mam też kłopotać się o rodaków w kraju – jak im przyjść z pomocą. To jest wyraźne żądanie z kraju, które się do nas kieruje [...]” (k. 31v)
Wśród wiadomości odnotowywanych w dzienniku zdecydowanie dominują te, które dotyczą zmian w Bloku Wschodnim – jak stwierdza Wanda Nadzinowa, cała Europa Środkowa i Bałkany „trzeszczy w szwach”. Doniesienia o rozpadających się reżimach komunistyczne nie w każdym przypadku napawają jednak autorkę optymizmem – sytuacja w Polsce wygląda, jej zdaniem, najgorzej w całym regionie, a twarda pozycja Jaruzelskiego oraz dawnych ministrów resortów siłowych skłania ją do wysnucia wniosku, że reformy demokratyczne w kraju mogą jeszcze upaść: „To, co się w Polsce stało – rząd Jarozuelsko-Solidarnościowy uważam za najgorsze rozwiązanie. Próba przeprowadzenia reform przy utrzymaniu starych struktur administracyjnych i tej strasznej trzody niekompetentnych i zdemoralizowanych urzędników nie może się udać” (k. 45r). Autorka w ostrych słowach krytykuje rodaków mieszkających w Polsce, szczególnie tych, którzy do 1989 r. pracowali w administracji lub dostali się tam w wyniku zmian systemowych, tworzący się nowy ustrój nazywa „dyktaturą ciemniaków” (k. 72 r.), współtworzoną przez urzędników pozbawionych jakichkolwiek kompetencji, czy wizji. Niekiedy autorka decyduje się także na krytykę polskiego Kościoła katolickiego, jak np. wtedy, gdy analizuje wywiad z francuskim filozofem i sowietologiem, Alainem Besançonem: „»Klerykalizm – wg Besançona – to przeświadczenie, że dobro kleru jest równoznaczne z dobrem Kościoła, a dobro Kościoła jest równoznaczne z dobrem społeczeństwa«. Nie można się z nim nie zgodzić” (k. 102v). Krytycznie odnosi się także do europejskich idei zjednoczeniowych, w swoich przemyśleniach okazując się bardzo zbliżoną do np. Charlesa de Gaulla: „Dziś Kohl wygłosił przemówienie na Harvard University wzywając USA do większej pomocy dla Polski, mówił wiele o zjednoczeniu Europy. Powiedział, że Polska granica jest nienaruszalna (choć przecież Federacja Europejska rozmyje te granice, zostaną tylko na mapie). Wcale mi się taka Europa zjednoczona pod skrzydłami zjednoczonych Niemiec nie uśmiecha” (k. 147v). Po raz pierwszy w swoich dziennikach Nadzinowa podaje uzasadnienie odnotowywania tak wielu informacji z Polski i ze świata – autorka pisze o sobie jako o pamięci narodu, ostatniej, która będzie pamiętała o wszystkich zbrodniach, nawet gdy wszyscy Polacy zapomną. Pisze tak 16 grudnia 1969 r., komentując złośliwy felieton jednego z polskich redaktorów na temat mogiły górników zabitych w kopalni: „czy (on) liczy, że ludzie mu to zapomną? Ludzie – może i tak, ja nie. To tak brzmi jakbym uważała się za jedyną osobę, która przechowuje pamięć losów narodu. A jednak, coś w tym jest... Jestem jak słoń - »elephant never forgets«” (k. 46v). Wielokrotnie w dzienniku pojawiają się wzmianki na temat współrodaków przebywających na emigracji. Opinie te są jak najgorsze, Nadzinowa uznaje ich za złodziei i awanturników wszczynających na każdym kroku burdy. Gdy w Radiu Warszawa usłyszała, że Jakub Sobieski przestrzegał swoich synów, aby wyjeżdżając zagranicę unikali innych Polaków, stwierdziła: „Więc już wtedy była to znana prawda, że środowiska polskie zagranicą są straszne. Ja ciągle wspominam przeżycia Zofii Kossak. Nic się od XVII wieku nie zmieniło, jak widać” (k. 71 r). Gdzieniegdzie w dzienniku znaleźć można wzmianki o zmarłej przed laty matce autorki, Poli Gojawiczyńskiej. Dotyczą one przede wszystkim artykułów, w których ta jest wzmiankowana oraz – rzadziej – książek poświęconych warszawskim międzywojennym i powojennym elitom intelektualnym, w których, ku rozżaleniu i irytacji Wandzy Nadzinowej, nazwisko jej matki nie zostało uwzględnione.