Zapiski
Zofia Lindorf w dzienniku notowała głównie wrażenia z oglądanych spektakli w warszawskich teatrach. Uważała, że nie dorównują one przedstawieniom sprzed wojny. Nie podobały jej się w szczególności gra aktorska i scenografia. Trudno jej też było zaakceptować ówczesnych aktorów w rolach, które odgrywali aktorzy okresu międzywojnia. Krytykowała m.in. Gustawa Holoubka grającego w 1964 r. w sztuce Uciekła mi przepióreczka: „Byłam dziś na próbie generalnej w moim teatrze macierzystym, tj. Narodowym, na »Uciekła mi przepióreczka« Stefana Żeromskiego […]. Żeromski pisał »Przepióreczkę« niewątpliwie z rolą Przełęckiego dla Osterwy, z myślą o nim i jego osobowości […]. Dziś Przełęckiego grał Gustaw Holoubek, »bożyszcze« obecnych czasów na scenie. Grał dobrze, chyba zupełnie dobrze, ale do mnie to jakoś nie dociera: przeszkadza mi jego zewnętrzność, jego powierzchowność, jego dykcja z nieczystą literą »S«. Holoubek ma niewątpliwie parę cech dobrych: ciepły głos, pewną miłą kameralność. Tak, ale… wygląd! Pochyłe plecy, za mała głowa, twarz cała w dysproporcjach: oczy za duże, choć bardzo ładne, z wyrazem, za wydatny płaski nos, za kobiece usta, za mały odstęp między ustami a nosem i uszy!! Odstające, wyeksponowane uszyska, które w miarę emocji – czerwienieją w dodatku jak gotowane raki” (k. 5–6). Diarystka stwierdziła, że po wojnie jedyny aktor, którego występem się zachwyciła, to Włoch Alberto Lionello, który przyjechał kiedyś z teatrem z Genui na gościnny spektakl do Teatru Narodowego. Doceniała jednak kilkoro aktorów i aktorek z pokolenia powojennego: „Na pierwszym miejscu niezaprzeczalnie stawiam – Aleksandrę Śląską. Indywidualność artystyczną wybitnie interesującą, osobowość – nieprzeciętną. W sztuce »Tramwaj zwany pożądaniem« stworzyła według mnie – kreację wysokiej miary, znakomitą. Wszystkie role grane przez nią są doskonale opracowane i dopracowane, nacechowane niewątpliwym talentem, inteligencją i – specyficznym, niepokojącym osobistym urokiem” (k. 15). Ceniła też Antoninę Gordon-Górecką, Irenę Kwiatkowską, Alinę Janowską i Martę Lipińską. Autorka pracowała w tym okresie dużo mniej niż kiedyś ze względu na chorobę serca. Występowała jeszcze czasem na deskach Teatru Narodowego. Bardzo ceniła jego ówczesnego dyrektora Kazimierza Dejmka za życzliwy stosunek do aktorów i aktorek, pracowitość, talent i sposób zarządzania teatrem. Kilka kart dziennika zajmują rozważania o polskich pisarzach i pisarkach: Stefanie Żeromskim, Elizie Orzeszkowej i Zofii Kossak oraz wrażenia z lektury książek. W grudniu 1965 r. Lindorf udała się na kilka dni do Krakowa, gdzie spotkała się z aktorkami Ireną Leszczyńską-Fischerową i jej matką Anną Beliną, zwaną Niusią. Często przebywała też w Domu Pracy Twórczej Polskiej Akademii Nauk w Mądralinie. W zapiskach pojawiały się też osobiste rozważania, np. na temat posiadania dzieci. Autorka była zadowolona z bycia bezdzietną. Uważała, że dzięki temu uniknęła wielu problemów i zmartwień, z którymi mierzą się matki: „Są to sprawy, które by mi odebrały resztę sił żywotnych, zdrowie, spokój, zakłóciły zasłużony wypoczynek po pracowitym i burzliwym życiu, zburzyły go, a mnie zniszczyły doszczętnie” (k. 48). Wspominała swoje dotychczasowe życie, w którym zaznała wiele cierpienia, którego przyczynami były wojna, bolesny związek z pierwszym mężem, śmierć ojca i matki, a potem trzeciego męża, Stefana, który został zamordowany. Kolejnymi bolesnymi wydarzeniami była dymisja z Teatru Polskiego i ciężka choroba.