Obserwacje, rozważania, oceny, konkluzje. Opowiastki, notatki, wrażenia
Zofia Lindorf opisała w tomie swoje pobyty w ośrodkach wypoczynkowych. Zapisała też swoje refleksje nad przemijaniem. Stwierdziła, że w ostatnim czasie stała się nieufna i że stroni od ludzi, w związku z traumą wywołaną tragiczną śmiercią męża oraz urazami, których doznała ze strony niektórych osób. Przyjemność sprawiało jej przebywanie na łonie natury. Opisała pobyt w Domu Pracy Twórczej w Mądralinie, gdzie odbywała długie spacery po lesie. Wymieniła osoby poznane podczas wielu pobytów w tym miejscu, m.in. Zofię Hryniewiecką, kierowniczkę placówki: „Była duszą i wdziękiem tej siedziby, a choć mało się udzielała w szerszym gronie, ukryta w swej kancelaryjce, stwarzała wokół siebie atmosferę niepowtarzalną – dobroci, opieki, zrozumienia” (k. 9). Potem udała się na wypoczynek do Sopotu, gdzie przebywała w Domu Pracy Twórczej ZAiKS-u. Pobyt nie należał do udanych – autorka uskarża się na zanieczyszczone morze, wybryki pijanej młodzieży, unoszące się w powietrzu spaliny samochodowe. W Sopocie spotkała się ze znajomymi ze środowiska artystycznego i literackiego (m.in. Tadeuszem Łopalewskim). Zanotowała też wrażenia z lektury autobiograficznej książki Ireny Lorentowicz Oczarowania. Aby odpocząć od zgiełku, odwiedziła Nałęczów, który według niej „Jest inny, cichszy, romantyczny, sielski, wypełniony bogatą, różnorodną i bujną zielenią […]” (k. 16). Diarystka czuła się tam niemal jak w rodzinnym domu, znała już wszystkich stałych bywalców. Zachwycała się parkiem nałęczowskim: „Terapia wśród takich drzew – kasztanów, lip, topoli, świerków i klombów pełnych róż naprawdę jest wytchnieniem – dla duszy, dla oczu – i dla serca i płuc!” (k. 16). Podczas pobytu wspominała przebywające często w Nałęczowie nieżyjące już osoby ze świata sztuki. Wrzesień spędziła w Konstancinie, na Królewskiej Górze. Tam podczas spaceru przez przypadek spotkała Władysława Gomułkę wyprowadzającego psa i nawiązała z nim krótką rozmowę. Po powrocie do Warszawy udała się na spektakl Elektra do Teatru Dramatycznego w reżyserii Kazimierza Dejmka. Przedstawienie jej się podobało (jako jedno z nielicznych z tego okresu), ponadto doceniła grę Gustawa Holoubka, o którym wcześniej miała raczej nieprzychylne zdanie. Diarystka opisuje też spotkanie z dawną koleżanką szkolną, Zofią Rogowiczową, która przebywała razem z matką Zofii w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück: „Opowiadała mi teraz, że niedawno więźniarki z Ravensbrück miały zjazd, na którym – wszystkie wspominały wielką dobroć Mamusi dla nich. Rogowiczowa ze łzami w oczach powiedziała mi, że kiedyś podbiegła do niej Mamusia na terenie obozu z czterema kostkami cukru w zaciśniętej dłoni, mówiąc: »Mojej Zosi tu nie mam, a ty też jesteś Zosia, więc masz, weź to«. Ja pani Lindorfowej zastępowałam ciebie, jej córkę, a ona mi moją matkę. Zakończyła Rogowiczowa” (k. 25).