Dzienniki (zesz.1-4)
Matylda Wełna zaczyna prowadzić zapiski w 1943 r. w czasie nauki w Lublinie (prawdopodobnie na tajnych kompletach). W dzienniku z lat wojennych opisuje wydarzenia ze swojej młodości. Głównymi tematami są: nauka, spotkania ze znajomymi, pierwsze zauroczenia i stany emocjonalne autorki. Zakochuje się w kolejnych chłopakach, są to jednak przelotne znajomości. Co pewien czas jeździ w rodzinne strony (Borów, Trzciniec), gdzie spotyka się z bliskimi. Codzienne życie toczy się w rzeczywistości wojennej, która znajduje również odzwierciedlenie w jej dzienniku. Pojawia się wzmianka o śmierci stryja Ignacego: „Stryjek Ignac nie żyje… Zabili go… bandyci! Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie… Za jego pracę, za wysiłek, za trud dostał tylko – kulę. Mój Boże, mój Boże taki dzielny człowiek” (k. 29/1). Modli się też za ludzi, którzy giną w tym czasie, i prosi Boga o wyzwolenie ojczyzny spod okupacji hitlerowskiej. Wspomina także o masowych aresztowaniach, do których dochodzi w marcu 1944 r. w Lublinie.
Autorka często czuje się samotna i nieszczęśliwa. Spotyka się z kilkoma koleżankami, spośród których najważniejszą jest dla niej Isia. Łączy ją z nią przede wszystkim podobne poczucie beznadziejności egzystencji. Rozważania te doprowadzają Wełnę w pewnym momencie nawet do myśli samobójczych – chce zakończyć życie, bo nie widzi dla siebie przyszłości. Stwierdza: „Palnę sobie w łeb przy najbliższej okazji […]. Nie mam już siły borykać się z życiem […]. Dla mnie wszystkie drogi w jasną przyszłość, w świat wielkich czynów i wzniosłych myśli zamknięte są na wszystkie spusty” (k. 62/1), potem zaś dodaje: „Myśl że w tej wojnie gdzieś dla mnie kula przeznaczona pocieszyłaby mnie bardzo” (k. 63/1). Konstatuje jednak, że jest egoistką, ponieważ powinna żyć dla swoich bliskich. Znaczące jest stwierdzenie, które autorka notuje w pewien deszczowy dzień: „Lubię takie rozpłakane dni, bo nie ma wtedy tak wielkich kontrastów między światem a moją duszą która jest zawsze smutna” (k. 40/2).
W maju 1944 r. opisuje wrażenia z pobytu w Trzcińcu, narzeka na postawę mieszkańców wsi, z których „nikt nie myśli o Wolnej Wielkiej Polsce ale o dużym »żłobie«, do którego chętnie by się dorwał” (k. 1/2). Jednocześnie żałuje, że nie urodziła się jako mężczyzna, bo uważa, że wtedy miałaby większy wpływ na poglądy ludzi i kształtowanie rzeczywistości wokół siebie. Opisuje również zebranie założycielskie organizacji kobiet w Trzcińcu (Związek Kobiet Ludowych), w którym bierze udział. Wspomina także o działalności w tajnej organizacji: „Dziś był dla mnie wielki dzień. Stanęłam w szeregach w walce o wolność Ojczyzny […]. Nie będę o tym więcej pisać gdyż to może zagrozić nie tylko mojemu bezpieczeństwu” (k. 23/2). W lipcu 1944 r. autorka razem ze swoją przyjaciółką, Isią, przebywa w Krakowie. Podczas drogi powrotnej z Trzcińca, nie mogąc przedostać się do Lublina ze względu na działania wojenne, postanawiają zatrzymać się u koleżanki Isi w Krakowie. Diarystka znajduje wówczas pracę tymczasową. Obie z Isią śledzą aktualne wydarzenia i czekają na możliwość wydostania się z miasta. Matylda Wełna żałuje, że nie może kontynuować nauki. Z Isią rozmawiają często na tematy społeczne, ale różnią się w opiniach ze względu na pochodzenie: „Isia i ja to dwa odrębne światy, dwie jednostki krańcowo różnych warstw społecznych. Ona – prześwietna arystokracja, ja – to masa chłopska. Ona kocha swoje środowisko, swoich ludzi szanuje i wielkopańskim gestom hołduje” (k. 31/2). Do Lublina wracają w marcu 1945 r.
Matylda Wełna kontynuuje diarystyczną narrację w październiku 1946 r. w okresie studiów w Poznaniu. Ma problemy finansowe, więc podejmuje się różnych prac dorywczych. W styczniu 1947 r. wraca jednak do Trzcińca, gdy jej ojciec zostaje aresztowany. Powód nie jest podany, autorka stwierdza jedynie: „Jest zupełnie niewinny, a siedzi tylko przez czyjeś oskarżenie. Ludzie z zazdrości dosłownie wściekają się że nam tak dobrze powodziło się” (k. 26/3). Po powrocie do domu jej ojciec jest ciężko chory i trafia do szpitala. W związku z sytuacją rodzinną Matylda Wełna nie wraca już do Poznania. W 1947 r. autorka pracuje w biurze w Lublinie, jednocześnie studiując. Z tego okresu interesujące są jej obserwacje dotyczące powojennego krajobrazu miasta i jego społeczności: „Kakaowy gmach Urzędu Skarbowego pocięty szeregami wąskich długich okien […] wdzięczy się przez ażury przerzedzonych liści niby nowoczesna wspaniała budowla. Jego pierwsze piętro domaga się gwałtownie drugiego, olbrzymi płat różowego nieba między dwoma sąsiednimi trzypiętrowymi kamienicami krzyczy przeraźliwą pustką […]. Na sąsiednich domach dwa charakterystyczne napisy. Białe litery na czerwonym tle: »Związek Polskiej Partii Robotniczej« a po drugiej stronie granatowy napis na białym płacie: »Spółdzielnia Samopomocy Chłopskiej«. To wystarczy żeby wiedzieć jakie czasy, jacy ludzie. Nieszczęśliwi jak w każdej epoce. Na mojej i na sąsiednich ławkach siedzi ich kilkoro. Przeważnie matki ze swymi maleństwami. Dziwnie blade i dziwnie brudne to najmłodsze pokolenie […]. A starsi?… Przede wszystkim zmęczeni, och jacy poważni i zmęczeni. Przeżyli o wiele za wiele. Oto jakaś żydowska para. On wysoki szpakowaty mężczyzna dobrze zakonserwowany, ona dziewczę-starucha […]. Z pewnością przeszła obóz a ten wycisnął na niej jakżeż straszliwe piętno. Obok […] młoda kobieta o rysach niezmiernie łagodnych w rysunku, efektowna i elegancka, lecz jej cera jest przeraźliwie ziemista, a oczy ogromnie rozszerzone, rzucają gwałtowne dzikie błyski. Na lewej ręce ma wytatułowany numer 2677. To już tłumaczy wszystko… Albo ten pan który z takim kamiennym spokojem patrzy w słońce, albo ten którego rękaw nie może zapełnić pustej kieszeni… Czyż można się od nich spodziewać czegoś innego prócz powagi, smutnej tragicznej powagi będącej odbiciem przeżytych nieszczęść…” (k. 7/4).
W grudniu 1947 r. pojawia się informacja o śmierci ojca autorki. Na początku 1949 r. autorka przeżywa nowe zakochanie, ponownie bez wzajemności. Obiektem uczuć jest kolega, Paweł, który spotyka się z jej koleżanką, Marysią.