Dziennik 15.04.1944 – 01.03.1945
W trzecim wojennym dzienniku Anna Pogonowska wiele miejsca poświęca otaczającej ją rzeczywistości i temu, jak wpływa ona na jej kondycję psychiczną. Zmęczona wieloletnią wojną i strachem, źle czuje się w zniszczonej, przygotowującej się do zrywu niepodległościowego Warszawie: „[...] widzę, że miasto jest szare, zrujnowane, wojenne. A ja jestem zmęczona. I dopiero oddycham, gdy się znajdę na Żoliborzu” (z. 1, s. 6). Warunki, w których przyszło jej żyć, sprawiają, że odczuwa zmęczenie, jej twórczość nie może się rozwijać, przyćmiona przez codzienną pracę: „[...] moja fantazja, moja wyobraźnia, moje pragnienie i tęsknota muszą mieć jakąś odżywkę czy oparcie. I zagubiona w swoim śmiesznym, wewnętrznym chaosie – żyję. I może dlatego jestem czasem zmęczona” (z. 1, s. 7). Doświadczenia wojenne skłaniają ją do ponurych refleksji nad kondycją umierającej – jej zdaniem – cywilizacji europejskiej: „Prawie całe pokolenie młodych mężczyzn – wyginęło. Ale już tym się nie przejmuję. Bardziej tym, że w ogóle – gdzie jest sens życia? gdzie jest prawdziwa rzeczywistość? Nasza cywilizacja jest już przeżyta – za wiele ma punktów widzenia na każdą sprawę. Nie ma podstawy z której by mogła spoglądać na życie. I ja też nie mam” (z. 1, s. 20); w innym z kolei miejscu pisze: „Staczamy się w przepaść barbarzyństwa. Jednostka jest niczem. Żeby jeszcze ta epoka niszczenia wzbudziła nową moc w duchu ludzkim – lżejby było” (z. 3, k. 2v).
Stanu psychicznego autorki nie poprawia także jej zamiłowanie do literatury i tworzenia poezji. Wręcz przeciwnie – jest to źródło kolejnych zgryzot Pogonowskiej, która odczuwa rozdarcie pomiędzy przekonaniem o swoim braku kompetencji literackich a osamotnieniem i pragnieniem stania się częścią środowiska intelektualnego, które przygarnęłoby ją i zrozumiało: „Za to ja jestem przerażona swym brakiem kompetencji w dziedzinie literatury i poezji. Nic nie wiem. Muszę wszystkiego się uczyć. Nie mam pojęcia o rytmie, o niczym. A mam już 22-a lata. Najwyższy czas, żebym się wzięła za siebie. I może będzie mi wreszcie mógł ktoś dopomódz. Bo na moje usprawiedliwienie przychodzi to, że i w okresie szkolnym i w czasie wojny nikt mi w życiu umysłowym nic nie dopomógł, nikt się absolutnie mną nie interesował. Błądziłam zawsze po omacku - samotna” (z. 1, s. 7-8). I dalej w innym miejscu: „Jakżebym chciała wejść wreszcie w koło ludzi o podobnych do mnie zainteresowaniach. Bo jestem samotna” (z. 1, s. 31).
W jednej z części dziennika, gdy autorka opisuje wyprawę do kościoła podjętą wraz z przyjaciółką, by tam – za namową swojej towarzyszki – przystąpić do sakramentu pokuty, mimowolnie wykłada swoje poglądy na religię: „[...] przez drogę jeszcze cały czas mówiłam, że ja właściwie wcale nie wierzę w chrześcijaństwo, bo jest ono negacją życia. Poszłam jednak i od razu przy konfesjonale wyłożyłam cała moją »filozofię«. I odtąd »dyskutowaliśmy« przez pięć kwadransy” (z. 1, s. 13). W innym z kolei miejscu relacjonuje swoją rozmowę o religii z niejakim panem Roszkowskim: „[...] on mówi, że podstawą wierzeń jest lęk przed śmiercią. Wdł. niego śmierć stale w sobie przeżywamy żałując straconego czasu. A uchwyceniem tego mijania jest właśnie nasze cierpienie z tego powodu. [...] [Ja] myślę pewno, że i ten ból »straconym« i ta harmonia w poczuciu »wieczności« są jednako ważne. To są bieguny naszej duszy, które stale musimy zdobywać. [...] Rzeczywistością jest tylko sprawa naszego samopoczucia” (z. 1, s. 52-53). Dalej Pogonowska rozważa problem istnienia duszy: „[...] myślę teraz, że może dusza nie traci swej osobowości po śmierci. To prawda, że stworzyli ją w sposób naturalny rodzice – ale przecież Bóg przez naturę działa nadnaturalnie” (z. 1, s. 85).
W połowie lipca 1944 r. autorka po raz pierwszy nawiązuje bezpośredni kontakt z Armią Krajową. Jest wobec niej bardzo krytycznie nastawiona, żołnierze, których miała okazję poznać, rażą ją swoimi – jak stwierdza – ciasnymi poglądami: „W piątek, kiedy to Mama do nas zadzwoniła, byłam akurat cały dzień w mieście. Próbowałam poznać życie współczesne. Obie z Zosią Prądz. udałyśmy się w jedno takie miejsce »zakonspirowane«. Proponowano nam, żebyśmy się zapisały do jakiejś organizacji A.K. Miałyśmy uczyć się ćwiczyć bronią i.t.d., ale mnie się to wydało niepoważne. Raziły mnie ciasne poglądy tej grupy: antysocjalizm, antysemityzm i nienawiść do komunizmu. Nie zdecydowałam się jeszcze, ale właściwie wyszłam z przekonaniem, że – nie wstąpię” (z. 1, s. 62-63). Już po przejściu frontu, widząc w Łodzi aresztowania żołnierzy AK przez Sowietów, będzie pisała o nich w następujący sposób: „Nie byłam nigdy zwolenniczką tej organizacji, ale nie jest to miłe ani dobre. Zobaczymy” (z. 4, k. 17v).
Przełom lipca i sierpnia 1944 r. zastaje autorkę w Tomaszowskiej Wsi. Nie jest zachwycona tym faktem, chciałaby znajdować się w Warszawie, w chwili gdy – jak ma nadzieję – stolica zostanie wyzwolona spod niemieckiej okupacji, a Sowieci zaczną na nowo organizować życie miasta. Pogonowska zdaje się być zupełnie nieświadoma panującego w stolicy napięcia i trwających wówczas przygotowań do powstania warszawskiego lub celowo zaciemnia obraz, niekiedy infantylizując swoje opisy, aby uniknąć kłopotów na wypadek, gdyby dziennik wpadł w niepowołane ręce. Gdy jednak docierają do niej wieści o powstaniu, czuje narodową dumę i głęboko wierzy, że złe wiadomości ze stolicy zostały wyolbrzymione przez przerażonych uciekinierów: „Z powodu powstania W-wa podobno bardzo ucierpiała i ludzie jak zwykle roznoszą straszne wieści, ale ja ufam, że nie jest tak najgorzej” (z. 1, s. 79). Mimo wszystko jednak samą ideą powstania nie jest Pogonowska zachwycona – w jej przekonaniu jest ono bezcelowe, gdyż Warszawa i tak była skazana na zajęcie przez bolszewików, powstańcze walki oznaczają więc tylko niepotrzebne dodatkowe straty polskiej inteligencji: „[...] nasz poryw, to pragnienie Tęsknoty. I wszystko byłoby pięknie, gdybyśmy sobie to uświadamiali. Gdybyśmy wiedzieli, że bezpożytecznie, ale pięknie wylewamy krew. A co mi się niepodoba i co mnie aż martwi to to, że nam się zawsze wydaje, że my czynimy to wszystko dla pożytku” (z. 1, s. 80). Dalej jeszcze dodaje: „[...] ta Warszawa – ostatek inteligencji naszej, w tak okropny sposób ginący. Ale wierzę w Boga i wierzę, że nie jest tak źle jak ludzie mówią. W 39 r. też myślano, że już z Warszawy nic nie będzie, że nikt się nie uratuje” (z. 1, s. 87); a także: „[...] mówiłyśmy obydwie jakim – beznadziejnym wyskokiem było powstanie. Tak! śmiesznym, niepotrzebnym wyskokiem. Płakać się chce. Jesteśmy podobno w całym świecie sławni, ale chyba tylko swą lekkomyślnością i nieszczęściem. Bo bohaterstwo, które jest niepotrzebne, trudno podziwiać” (z. 2, k. 9r).
W miarę zbliżania się frontu wschodniego w dzienniku pojawia się coraz więcej opisów bestialstwa i zbrodni: „Lada chwila oczekujemy ofensywy. I pomijając już możliwość śmierci, to mamy przed sobą wielkie prawdopodobieństwo zgwałcenia. Na środkowym odcinku frontu wschodniego są ze strony niemieckiej prócz formacji SS tylko Ukraińcy i Kałamucy. A ci nie są ludźmi” (z. 3, k. 3v). Pomimo nadziei autorki front posuwa się jednak bardzo powoli. Im bliżej przedwojennych granic III Rzeszy znajdują się wojska sowieckie, tym niemieccy żołnierze walczą z większą determinacją: „Niemcy walczą nadzwyczajnie i o ile z początku wojny czuło się do nich tylko nienawiść, teraz muszę ich podziwiać. Walczą, wiedząc, że zginą. I nas wszystkich spychają w otchłań, do której sami na końcu się stoczą” (z. 4, k. 1r). Wojenna trauma, stres i strach sprawiają, że autorka ostatecznie traci wiarę w sens istnienia jakiejkolwiek cywilizacji ludzkiej: „Siedząc pod piecem i patrząc na niebo, mówiłam do Zosi, że nie cierpię cywilizacji, że ideałem moim byłoby być dzikuską śpiewającą do Boga i przyrody pieśni, mającą dzieci, i wierzącą w Dobro jako podstawę życia. Po cóż nam cywilizacja? Ot! przyniosła nam n.p. taki dzisiejszy wieczór w którym okna nasze rozbłyskują stale od dalekich rakiet, a dom się wstrząsa od huków” (z. 4, k. 1r-1v).
Po przejściu frontu Pogonowska wraz z rodziną wybiera się do Łodzi, aby zobaczyć co zostało z dawnego mieszkania. Choć domyślała się, że miasto mogło zostać zniszczone, jego widok wywołał w niej przerażenie: „Getto spalone, zniszczone. Samo miasto ciche, ani jednego sklepu, wszystko porozbijane. To ślady wyjścia Niemców, ludność grabiła ich mienie. Rozumiem to” (z. 4, k. 18r). Wkrótce po opisywanych wydarzeniach, w lutym 1945 r., gdy autorka otrząsnęła się już z szoku wywołanego wyzwoleniem kraju spod okupacji niemieckiej, jej nastrój znacząco się poprawił, autorka pisze z entuzjazmem: „Jestem stale bardzo zajęta, bo albo przesiaduję całymi godzinami po urzędach, albo przyjmuję różnych interesantów i gości. Jest bardzo miło. Jestem panną Pogonowską [...]. Z dumą noszę przy palcie biało czerwoną wstążeczkę” (z. 4, k. 20r). Kilka dni później jej euforia sięga zenitu: „Boże – szykuje się życie – nauka i mężczyźni, moje pragnienia w streszczeniu. Pod nauką rozumiem wszelkie zajęcia umysłowe – więc i poezję. W Łodzi jest gdzieś Instytut Sztuki i Kultury. Muszę się tam zapisać!” (z. 4, k. 23r).
Oprócz narracji poświęconej wojennym doświadczeniom autorki w dzienniku można znaleźć także wątki homoseksualne, do których autorka odnosi się jednak z niechęcią, a nawet pewnym obrzydzeniem. Przykładem może być wpis ze stycznia 1945 r.: „W nocy, sypiamy z Lilą razem, ona mi proponuje – naśladownictwo Safony. Nie chcę, ale niezbyt mogę po tym spać. Nie chcę – czemuż ona jest taka amoralna? I pod każdym względem” (z. 4, k. 10r).