Dzienniki (t. 21)
Zapiski w tym tomie dziennika autorka prowadziła od lipca 1922 r., gdy razem z mężem odwiedziła jego rodzinę w Jarogniewicach. Opisała mieszkańców tamtejszego dworu – m.in. Adama Żółtowskiego (syna Stefana i Gabrieli, dalekiego kuzyna Adama – męża Janiny Żółtowskiej) i Cesię (Cecylię Żółtowską, córkę Adama Żółtowskiego). Małżeństwo pojechało też do Gołuchowa, a potem do Czacza. Diarystka opisała nabożeństwo odbywające się tam w Boże Ciało. Rodzina cały czas śledziła aktualne wydarzenia polityczne. Autorka przy okazji relacjonowania bieżących zdarzeń (m.in. utworzenia Komisji Głównej) opisała swój stosunek do Piłsudskiego: „Mowa Piłsudskiego na Komisji Głównej – którą przytoczyła »Rzeczpospolita« – była objawem tak dziwnym monomanii i megalomanii, że każdego człowieka z iskrą choćby zdrowego rozsądku musiała oburzyć. Sejm nieskładny i ociężały doprowadziła do opozycji. Rozpoczęła się zatem sześciotygodniowa walka praworządności przeciwko szaleństwu, wielkiej rozwagi przeciwko wybujałemu romantyzmowi […]. Piłsudskiemu nie mam za złe wyprawy kijowskiej. Przegrana wojenna nie jest jeszcze ostateczną hańbą. Ale darować mu nie mogę jego ciasnotę [?], zaślepienie, jego umysłowość studencką z lichej powieści w stosunku do spraw wewnętrznych […]. Historia dopiero osądzi, czy wielka kresowa idea Piłsudskiego była słuszna, czy nie. Nawet tej idei nie mam mu za złe. Ale darować mu nie mogę złą wiarę, demagogię i demoralizację wewnętrzną […]. Nigdy jednego zdolnego człowieka nie poparł wbrew partyjności, a w imię miłości ojczyzny. Partia belwederska pianą nienawiści zalewała nie tylko N. Demokrację – ale takich ludzi, jak Korfanty albo Zamoyski […]. Kiedyś, w przyszłości – ukaże się jako widmo z grobowców, jako zły czar, ścigający budzący się do życia naród, jako zły i okrutny czar, narzucony nam przez obce, nienawidzące nas potęgi” (k. 7–8).
Autorka następnie wspólnie z mężem udała się do Warszawy w odwiedziny do rodziny. Adam Żółtowski nadal udzielał się politycznie – spotykał się z Wojciechem Korfantym i generałem Charles'em Josephem Dupontem. Planował kandydować na posła w wyborach parlamentarnych. Janina odwiedziła Bolcieniki. Opisała także ślub Pawła Żołtowskiego (brata Adama) z Anną Potocką, który miał miejsce 27 czerwca. Przez jakiś czas przebywała z rodziną w Rajcy; tamtejszy majątek ucierpiał mocno podczas działań wojennych. Dzierżawiony był przez Żywickich, których autorka określiła jako „twardych i dzikich” (k. 32). Podczas pobytu autorki w Bolcienikach przyjechał Paweł Żółtowski, brat Adama, z wiadomościami o nagłej chorobie swojej żony (diagnozowanej jako „histeria” lub „neurastenia”), objawiającej się atakami nerwowymi, mówieniem od rzeczy i wysoką gorączką. Na początku września Janina wróciła do Poznania, Adam wkrótce wyjechał do Warszawy w związku z przygotowaniami do wyborów. Diarystka zanotowała swoje niepokoje w związku z sytuacją polityczną (dotyczące prawdopodobnie powstania Bloku Mniejszości Narodowej RP w sierpniu 1922 r.). Obawiała się, że diaspory przyłączą się do partii Wincentego Witosa, uzyskując większość parlamentarną, według niej na zgubę kraju. Upatrywała w mniejszościach narodowych, przede wszystkim Żydach, zagrożenia dla przyszłości Polski: „Wszystkie w kraju elementa ładu i porządku zlały się w jedno silne i dobrze zorganizowane stronnictwo, które prawdopodobnie będzie posiadało połowę polskich głosów w sejmie – 175. Lewica, od witosowców począwszy, przedstawia drugą połowę – 175 głosów. Środek stanowią 20 głosów mniejszości narodowych […]. Leon i Adam mówią zgodnie, że witosowcy to są łajdaki, oszuści – ludzie bez wyższych celów, dbający jedynie o wioskowo-karczemne interesy. Sojusz z nimi nie uratuje Polski, jeżeli będzie im wolno dalej hulać i wzbogacać się dobrem państwowym, jak to dotychczas robili. Gorączka przedwyborcza już minęła. Będą mieli przed sobą parę lat honorów i władzy. Więc może się jakoś ustatkują i przez to biednemu narodowi pozwolą zdrowieć […]. Równie dobrze może się też stać inaczej. Wtedy cała lewica z Żydami stworzy jeden zwarty blok i Polska od razu będzie podobna do sąsiedniej Łotwy albo Litwy, będzie krajem chłopsko-żydowskim. Miejsce inteligencji polskiej zajmą Żydzi. Przejdziemy erę konfiskat i niesłychanych szykan prawnych i nie wiem, kiedy, i nie wiem, jak, ale zapewne kiedyś przetrwamy tę chorobę. Zła gospodarka doprowadzi kraj do wielkiej nędzy – i już na dnie nędzy znajdzie się opamiętanie. Leon jednak przewidział jeszcze coś gorszego. Oto żydostwo wszechświatowe poprze nowy system. Dostaniemy pożyczkę zagraniczną. Z rąk narodowej opozycji zostanie wytrącony ostatni atut, mianowicie krytyka złej gospodarki narodowej, a za to nastąpi wielkie szykanowanie, a przez to i prześladowanie duszy polskiej. Groza tej sytuacji po prostu zwaliła mnie z nóg przez dwa dni” (k. 52–53).
Adam Żółtowski nie uzyskał mandatu poselskiego w wyborach, co jego żona mocno przeżywała. Odnotowała tuż po przegranej: „Po pierwszych dniach oszołomienia i depresji powracam do równowagi. Nadzieja nie jest matką głupich – bo w niej tkwią siła i twórczość. Tylko bardzo młodzi sądzą, że życie jest krótkie, i tylko bardzo młodzi myślą, że ciosy zadane przez życie są nieuleczalne. Potrzeba bardzo dużego nagromadzenia ślepoty i złej woli, ażeby strzaskać swoje przeznaczenie” (k. 55). Uważała, że jej mąż działa zbyt wolno i nie ma szczęścia. Adam Żółtowski próbował jeszcze, wykorzystując kontakty, dostać się do sejmu, co się nie udało. Następnym ważnym wydarzeniem były wybory prezydenckie w grudniu 1922 r., w których wygrał Gabriel Narutowicz, co znów spowodowało rozpacz Żółtowskiej. Kilka dni później, po otrzymaniu informacji o zabójstwie prezydenta, zapisała: „Pierwszą moją myślą było »Dobrze mu tak, po co się stał pachołkiem żydowskim«. Ale zaraz potem przyszła rozwaga – i powiedziałam sobie – że morderstwo jest wstrętne naszej naturze, że będzie ono naturalnie zrzucone na karb prawicy, że nastąpiło jeszcze przed ukonstytuowaniem się rządu i źle na to wpłynie, że bardzo prawdopodobnie może być prowokacją ze strony żydowskiej, chęcią wywołania przedwczesnych zamieszek – iskrą w prochowni, rzuconą przez podstępną rękę” (k. 67). Kolejny prezydent, Stanisław Wojciechowski, był według autorki człowiekiem posiadającym „upodobanie w nędzy i absurdzie – jakie cechują prawdziwie narodowego lewicowca” (k. 68). W marcu 1923 r. autorka przeszła operację usunięcia wyrostka robaczkowego, a po kilku tygodniach rekonwalescencji pojechała z mężem do Bolcienik, gdzie przebywali do końca kwietnia, by potem wrócić do Wielkopolski. Ponownie dużo miejsca diarystka poświęciła opisom życia towarzyskiego i relacji rodzinnych. Żółtowscy utrzymywali prywatnie kontakt z Romanem Dmowskim. Diarystka wyrażała się o nim z podziwem. Spotykali się też z Kwileckimi, Żychlińskimi, Bnińskim, Łąckimi. W lipcu znowu odwiedzili Bolcieniki. Wkrótce potem dowiedzieli się o narodzinach córki Pawła i Anny Żółtowskich.