Róża Katzenellenbogen do Oskara Katzenellenbogena (Ostapa Ortwina), 24.12.1904
Autorka rozpoczyna list ironicznym akapitem: „Jooooj – takie biedactwo nawet nie dostało ode mnie listu na gwiazdkę. Płakało, co? Teraz Pan już musi przyznać, że jestem nieznośna w najszczerszym i najdłuższym tego słowa znaczeniu. Czasem nawet chciałabym być znośniejsza, ale już taka jestem”. Dalej usprawiedliwia swoje milczenie, tzn. przyznaje, że sama nie wie, dlaczego nie odpisywała na listy Ostapa. Stwierdza, że jest jakaś „do niczego”, być może z powodu anemii. Wspomina, że ostatnio wróciła z teatru po drugiej w nocy. Była bardzo zmęczona, a mimo to nie mogła zasnąć, dlatego napisała list do Ortwina. Jednak był on tak melancholijny, że zdecydowała się go nie wysyłać, gdyż na pewno zostałby zrozumiany na opak. Sama nie wie, co ją nastroiło na tak ponury list, gdyż towarzystwo, z którym była w teatrze było „[...] przyjazne i dość swobodne i ja nawet pozornie wesoła, ale ani odrobinka tej prawdziwej wesołości, jak bywało czasami”. Wspomina o wyjściu do parku, w którym było tak pięknie, że tylko w Skandynawii może być piękniej, ale „[...] nie było z kim biegać”. Róża wyznaje, że po raz pierwszy (słowo „pierwszy” wzięte jest w cudzysłów) żałowała, że nie było tam Ostapa. Dalej uszczypliwie pisze: „Bardzo jest szlachetnie, że Pan mimo swojej konsekwencji, przyjeżdża i zostaje na sylwestra. To naprawdę jest ładnie i ja cieszę się odrobinkę, ale nie bardzo. I cóż mnie to nawet może obchodzić, że Pan przyjeżdża. To koniecznie trzeba ze Staffem pogadać. Nic mnie też to nie obchodzi w gruncie rzeczy, jak Panu już raz powiedziałam”. Ostatni akapit traktuje o spotkaniu z Ostapem: „Tak »całkiem przypadkowo« się spotkać w bliskości dworca jest niemożliwe. Już prędzej w drodze do Hani, przed pójściem do teatru. To znaczy wprost z kolei. Przypuszczam, że to nie będzie dużo wcześniej. Zresztą jeszcze Pan to napisze. Więc do widzenia”.