Relacja Marty Bik-Wander
Marlena Bik-Wander za pośrednictwem dyrektora gimnazjum nawiązuje kontakt z księdzem, który wystawił jej metrykę urodzenia. Dzięki temu zdobyła kenkartę. Jej rodzice i brat mieli już tzw. aryjskie papiery. Rodzina wyjechała do Prokocimia i miejscowy ksiądz pomógł im znaleźć schronienie. Wskutek donosu wrócili do Krakowa. Ojciec po znalezieniu pracy mieszkał osobno. Autorka opisała dwa kolejne donosy i podała nazwiska denuncjatorów. W obu przypadkach przed aresztowaniem uratowały ją dokumenty zaświadczające o wyznaniu rzymskokatolickim. Po tych wydarzeniach wyjechała z matką do Lwowa. Kobiety próbowały się zameldować, aby podjąć pracę, ale ich dokumenty wzbudziły podejrzenia. Znowu na skutek donosu musiały uciekać, obie wróciły do Krakowa. Jej brat otrzymał pracę komendanta straży kolejowej, wyjechały wraz z nim na dwa miesiące do Rudnika nad Sanem. Po powrocie do Krakowa aresztowano jej matkę przy okazji przeszukiwania mieszkania sąsiadów. Matka słabo mówiła po polsku i na nic zdały się wyjaśnienia, że pochodzi z Rumunii. Została osadzona w więzieniu na ul. Montelupich. Autorka wyjechała z bratem do ojca, który przebywał w Sanoku. Po trzech miesiącach była na powrót w Krakowie i starała się wydostać matkę z więzienia. Podczas kolejnej próby jeden z policjantów powiedział, że jej matka już nie żyje, a ona jest poszukiwana przez niemiecką policję kryminalną. Postanowiła opuścić miasto. Kiedy odbierała swoje rzeczy od znajomych, została aresztowana. Zatrzymano również jej brata i ojca. W tym miejscu urywa się relacja.