Dzienniki (zesz. 88-92)
Początek kolejnej serii zapisków osobistych Maryli Wełny to grudzień 1997 r. Autorka pracuje nad nowymi wierszami, chociaż nie ma raczej nadziei na ich wydanie. Dużo miejsca w dzienniku zajmują notatki i cytaty z książek. Uczestniczy nadal w spotkaniach ZLP. Komentuje bieżące wydarzenia polityczne. Krytykuje poziom prasy: „Nie mam co czytać. Gazety przepełnione dewocją […]. Poziom pism i gazet jest katastrofalny” (k. 18-19/88). Neguje wartość twórczości popularnych wówczas poetów: „Uśmiać się można! Iwona Smolka i red. Motawicki udowadniali w radio, że dwóch grafomanów, Dycki i Niewiadomski, to geniusze. Jeden bo barok, obłęd i trupy, drugi – bo mętny. Wszystko sparciało i zawaliło się. Im jesteś głupszy, tym jako mądrzejszy wylądujesz” (k. 38/88).
Sytuacja u krewnej nie zmienia się – nadal zmaga się z nałogiem dorosłego syna, który jest na jej utrzymaniu. Powoduje to ciągłe napięcia i konflikty w rodzinie. Diarystka uskarża się na kłopoty ze zdrowiem – często nie może spać przez problemy z sercem, co wywołuje u niej lęk. Odczuwa rozczarowanie otaczającą ją rzeczywistością – w marcu 1998 r. dedukuje: „Atmosfera w kraju – burdelowa. Korupcja. Samowola. Draństwo. Warcholstwo. Żyć się nie chce” (k.26/89). Przygnębia ją praca: „Ogarnął mnie wstręt do pisania, do mojego pisania. Jestem niedokształcony, ograniczony wypierdek. Nic nie osiągnęłam wartościowego. A tyle pracy i nadziei!” (k. 26/89). Potem jednak stwierdza, że miniony rok był dość udany, bowiem wydała kilka książek i napisała wstępy do tomów poezji Pawła Heintscha. Skończyła też pisać książkę Romans na Złotej.