Dziennik 9.09.1898–9.10.1899
Większą część dziennika wypełniają miłosne wyznania Zofii Michniewicz do jednej z nauczycielek: „Poprawiałyśmy z »moim złotem« dyktanda, ona powiedziała po polsku »chaos«, ale nie wiedziała jak i rzekła »chao«, co mi się tak podobało, że o mało Jej się na szyję nie rzuciłam. Moja złota, o, żeby Ona wiedziała, jak ja Ją kocham, że Nią tylko żyję, może wtenczas i w Jej lodowatej piersi zabiłoby serce, może, jeżeli nie miłość, to przynajmniej litość by do mnie poczuła. Ona taka dobra, taka miła, czemu też nie chce powierzyć temu, jak Ją kocham szalenie, jak Nią tylko żyję i oddycham. O, wiecznie Ją kochać będę” (k. 14v–15r). Nauczycielka jest w oczywisty sposób idealizowana przez autorkę: „Kiedy prawosławne były w cerkwi, znowu czekałam na moją królową i w chwili, kiedy miałam się przeżegnać, żeby Pan Bóg dał mi odwagi podejść do Niej, drzwi się otwierają i wchodzi moje słonko, piękna jak ranek majowy, w niebieskiej sukni, uśmiechnięta, a ja uściskałam ją mocno, mocno” (k. 51v–52r). Gdy większość uczennic miała opuścić szkołę na Boże Narodzenie i pojechać do rodziców, autorka chciała zostać na miejscu tylko po to, żeby móc przebywać z kobietą; gdy nauczycielka namawiała ją do wyjazdu, dziewczyna czuła się zraniona. Z niektórych fragmentów dziennika przebija tęsknota Michniewiczówny za domem i rodzicami: „Boże! Jacy moi Rodzice dobrzy! Lepszych pewnie nigdzie nie ma, a mnie od Nich oderwali, zranili serce, mnie tu tęskno, umieram z rozpaczy, biedna” (k. 67v–68r). W nielicznych fragmentach dziennika wyczytać można informacje poświęcone funkcjonowaniu szkoły – autorka opisuje rozkład zajęć, wycieczki do galerii, na które udawała się wraz z innymi uczennicami, a także wyjścia do teatru.