Dziennik 16.02.1943 – 02.04.1944
Drugi wojenny dziennik Anny Pogonowskiej wypełniony jest rozmyślaniami autorki nad przyszłością ojczyzny, Polaków i cywilizacji europejskiej. Diarystka nie zgadza się z tymi, którzy twierdzą, że cywilizacja europejska wyjdzie z wojny silniejsza, lepsza, bardziej humanitarna – na to jest jej zdaniem już za późno. Zbyt wiele osób zginęło, zbyt wiele nieszczęść dotknęło jej pokolenia, aby ocalali z katastrofy II wojny światowej mogli znaleźć w sobie siłę do naprawy świata: „Nawet jeśli się wojna dobrze skończy, jeśli ze wschodu nic nam grozić nie będzie, jeśli Wolność się do nas uśmiechnie, to jednak jak ułoży się nasze życie, nasze życie młodego pokolenia, które dożyje szczęśliwie pokoju? Tysiące młodych mężczyzn wyginęło, tysiące ukochanych których nie znajdą już w swym życiu kobiety, a drugie tysiące wrócą złamane i zniszczone duchowo i fizycznie. Życie w samej swej istocie bytu jest już piękne, więc kocham je, ale łagodne ono dla nas nie będzie, dla nas ludzi przełomu” (k. 2v). Kilkadziesiąt kart dalej zastanawia się z kolei nad tym, czyją ojczyzną będzie tak naprawdę powojenna Polska: „Jeżeli nawet Polska będzie, to dla kogo? Dla nas ogłupiałych kobiet i dla ciemnych mas?! Byt człowieka zawsze ma w sobie coś tragicznego, a ludzkość pracuje nad tym, aby życie stało się jednolitą, jednorodną, bez żadnych innych przebłysków – tragedią” (k. 92r). W innym miejscu autorka zastanawia się nad sensem cierpienia, które naznaczyło życie jej pokolenia. Gdy mieszkająca w pobliżu staruszka przychodzi do niej zapłakana i pokazuje jej listę ofiar zbrodni katyńskiej, Pogonowska zaczyna rozważać, czy świat ma jakiekolwiek szanse na to, by zmienić się na lepsze: „Jaki sens ma to straszne cierpienie, ten niemożliwy do ogarnięcia ni myślą ni sercem pojedynczego człowieka, ból? Bo nie mogę uwierzyć, żeby ta siłą zmarnowanego ducha ludzkiego stała się ofiarą, za której pomocą ci którzy ocaleją, »pchną świat na nowe tory«. Pokolenie które przeszło przez tą wojnę, nie będzie umiało być Tytanami – będzie tylko chciało się cieszyć swoim marnym, malutkim życiem” (k. 31r).
Ważnym, przewijającym się w dzienniku wątkiem są relacje autorki z członkami jej rodziny oraz familią Bresińskich, która w czasie wojny przejęła majątek Pogonowskich, ich samych zaś „obsadziła” w rolach służących: „To nieładnie, że tak piszę, ale co tu właściwie kryć, ja Ojca bardzo często wprost nie cierpię. Nic to że jest taki niedołężny, że nas swoją zarozumiałą głupotą doprowadził do obecnego położenia, ale to wieczne przy tym samochwalstwo i egoistyczne zachowanie. Pewno, że Ojciec nic teraz nie potrzebuje robić, ale to że my przy zajeżdżających naszym powozem Bresińskich musimy nosić kubły wody, to nic a nic go nie obchodzi” (k. 5v). W innym miejscu Pogonowska pisze wprost o tym jak wielkim cierpieniem jest dla niej życie obok rodziny, która odebrała jej bliskim cały majątek i dumę: „[...] jestem smutna i ciąży mi serce. Wczorajszy dzień spędziliśmy zupełnie samotnie, a do Bresińskich naturalnie nazjeżdżali się goście, bawiono się. A najgorsze było, kiedy leżałam już w łóżku, a z zaściany słychać było patefon wygrywający tak mi znane z dzieciństwa i lat »podlotnych« melodie i wybuchy śmichu i rozmów. Więc musiałam gryźć palce, żeby nikt nie słyszał, że płaczę” (k. 23v).
W dzienniku regularnie powracają rozważania autorki oraz na temat zakończenia wojny. Choć nawet w prywatnych zapiskach Pogonowska usiłowała kreować się na osobę silną, w jednym z miejsc notuje, że przeciągająca się wojna wykańcza ją psychicznie, a jedynym, co trzyma ją przy zdrowych zmysłach, jest troska o młodszą siostrę: „Wczoraj był Flanc i mówił, że wojna będzie trwała ze dwa lata. Przez te cztery ubiegłe lata z trudem broniłam od wyjałowienia swego serca, umysłu, duszy. Teraz nie czuję się już na siłach do dalszej walki. A walczyć nie tylko muszę o siebie, ale i o Basię” (k. 49r). Podobne wpisy są bardzo chaotyczne, autorka zaś nie jest konsekwentna w swoich przewidywaniach. Przez wiele miesięcy pisze o tym, że nic nie zwiastuje końca wojny oraz, że będzie ona trwała jeszcze przez długie lata i wyniszczy całą Europę. Gdy jednak we Włoszech lądują alianci, ton narracji zmienia się. W przekonaniu Pogonowskiej wojna ma skończyć się na przestrzeni kilku tygodni. Od tamtej pory autorka każdego dnia spodziewa się nowych, szczęśliwych wiadomości z frontu. Te jednak długo nie nadchodzą, co wprawia ją w przygnębienie „W polityce nic nie słychać, więc znów nas ogarnia gryzący smutek. Kiedyż to wszystko się skończy? Kiedyż będziemy mogli żyć?” (k. 71v).
W wielu miejscach dziennika Pogonowska pisze o mijającej szybko młodości i trawiących ją namiętnościach. Uważa, że w wieku dwudziestu trzech lat nie jest już w stanie znaleźć prawdziwej miłości. Pragnie jedynie spotkać mężczyznę, z którym mogłaby zatracić się w życiu: „Słuchaj! – ja wiem ile mam lat i nie wierzę już, żebym mogła spotkać wymarzoną Miłość, dlatego też postanawiam z pierwszym lepszym miłym, kulturalnym, przystojnym, młodym i nie związanym żadnymi węzłami mężczyzną, całować się i cieszyć się życiem” (k. 69 r). Choć okrucieństwa okupantów przerażają autorkę, gdy jednak dostrzega ona konkretnego, dotkniętego nieszczęściem człowieka – nawet jeśli jest nim Niemiec lub bolszewik – nie potrafi powstrzymać się od współczucia z cierpiącym: „[...] przyszedł akurat jakiś Niemiec i musiano szykować dla niego poczęstunek. Ten Niemiec wysłał na front swego 17-letniego syna, który następnie dostał postrzał w głowę, kula mu utkwiła koło mózgu i lekarze boją się jej ruszać. Chłopiec jest wpółzidiociały, wygląda w swym dumnym ubraniu żołnierza jak żółty szkielecik o nieszczęśliwym spojrzeniu. Mówię tak, bo był dzisiaj też w Małczu i widziałam go. Stał i przyglądał mi się takim biednym wzrokiem. I jakże nie żałować?” (k. 100v). W innym miejscu z kolei wspomina o swojej wierze w ludzi, o tym, że są oni w stanie się zmienić, dlatego nie potrafi żywić wobec nich irracjonalnej niechęci: „[...] ja wolę takich ludzi, którzy jeśli stają się aniołami to z trudem. No i w ten sposób, żeby ich biel mógł dostrzedz jeno Bóg” (k. 103r).
Pogonowska niewiele pisze o wojnie, notuje głównie informacje dotyczące jej samej lub jej rodziny. Po części wynika to z lęku przed tym, że zapiski mogłyby wpaść w niepowołane ręce i narazić życie jej bliskich. Po latach na pierwszej karcie dziennika autorka zamieściła następujące wyjaśnienie stosowanej autocenzury: „W drugiej połowie wojny chyba w ogóle przestałam pisać o Żydach. Nie byłam w stanie, tak ze względu na grozę tematu jak i na związany z nim strach. Dziennik mógł wpaść w każde ręce. To nie znaczy żebym aktywnie coś działała, ale cała ta zagłada wisiała nad nami jak krwawa zorza” (k. 1r). Nie znaczy to jednak, że w ogóle pomija tą tematykę: pisze o wywózkach na roboty przymusowe, mimochodem wspomina o wyniszczonym przez wojnę Żydzie, który po latach ukrywania się, pozbawiony nadziei sam oddał się w niemieckie ręce. Na rok przed wybuchem powstania warszawskiego przeczuwa podskórnie trudny czas nadchodzących walk: „Ach! jak groźnie i jak – rozkosznie jest w W-wie! Poprostu trudno ją poznać, będąc ostatnio blisko rok temu. To twierdza! A raczej może – pole walki. Po pierwsze rzuca się w oczy moc mężczyzn młodych o skupionych twarzach mężczyzn, których pełno na ulicach. Niemcy chodzą grupami i z nastawionymi bagnetami. Po oczach ludzi widać, że wszyscy żyją jedną myślą. To już nie rozpierzchnięta, bawiąca się politycznymi żartami, zhandlowana i wysiadująca po cukierniach Warszawa, tak jak to było przez cały czas wojny. To zwarta, skupiona, groźna stolica!” (k. 82r). Swoje lęki, smutki i nadzieje Pogonowska przelewa w tworzoną przez siebie poezję. Jak sama stwierdza w dzienniku, to w wierszach należy szukać prawdziwego obrazu jej życia: „Na świecie dzieję się okropne historie, a człowiek jest zwierzęciem myślącym. A jeśli chcesz wiedzieć co myślę to patrz w moje wiersze. Ileż to smutku, ileż gryzącego lęku i zmartwienia się przeżywa! A przy tym ja mam tyle w sobie – młodości, ponoszącej mnie, pełnej mocy, siły, zachłanności i pędu – młodości” (k. 138r).
Dziennik kończy się wzmianką o wyjeździe autorki do Warszawy, który odradzali jej bliscy. Choć Pogonowska jest świadoma grożącego jej niebezpieczeństwa, decyduje się na przyjazd do stolicy: „Do W-wy wybieram się ze strachem – pan Paluszek nazwał mnie »samobójczynią«, Zejmowicz dawał jakieś adresy fabryk w Rzeszy, tak, że właściwie nie miałam wcale ochoty jechać i porządnie się bałam. Ale czułam, że muszę się wyrwać z tej wsi, czułam, że po prostu moim obowiązkiem jest spróbować wyjrzenia na – szeroki świat” (k. 155r). Pogonowska zdaje sobie sprawę, że podróż w stronę zbliżającego się frontu jest szaleństwem. Decyduje się jednak na nią, by mieć szansę na lepsze życie po zakończeniu wojny: „Bolszewicy idą, ale – żyć trzeba. Z chwilą gdy wojna się skończy, nasze położenie nie wróci do stanu przedwojennego. A ja chcę koniecznie być w W-wie, bo pragnę się uczyć i żyć szerokim życiem. I chcę koniecznie otworzyć kartę nowego samodzielnego życia. Ale wiem, że musi mi w tym pomóc Bóg” (k. 159v).