Wspomnienia Stefanii Jurewicz
Stefania Jurewicz opisuje losy swojej rodziny w czasie II wojny światowej. Przed wojną jej rodzice posiadali duże gospodarstwo na Wileńszczyźnie, w majątku Sejmany, pow. trocki. Wszystkiego dorobili się ciężką pracą. Mieszkali z babcią i dwojgiem dzieci (Stefania i Olgierd). Mieli duży, piękny dom, nazywany przez miejscowych „pałacem”. Stefania wyszła za mąż, mając 18 lat (1938 r.) i przeniosła się do domu męża w pobliskich Pienkienikach. Po wybuchu wojny i wkroczeniu wojsk radzieckich na polskie ziemie zaczęły się prześladowania. Rosjanie nękali ojca jako „kułaka” i wroga ludu. 14 czerwca 1941 r. wywieźli wszystkich domowników (rodziców, babcię oraz brata Stefanii) na Syberię. Po raz ostatni autorka widziała rodziców na stacji w Trokach, gdzie załadowano ich do wagonów bydlęcych, nie pozwalając zbliżyć się nikomu z rodziny. Opuszczone zabudowania zostały rozgrabione przez sąsiadów Rosjan, dotychczasowych przyjaciół. Również Stefania i jej rodzina (mąż i dwie malutkie córki) znaleźli się na liście do wywózki. Nocami ukrywali się w pobliżu domu. Po tygodniu weszli Niemcy. To była radość, bo uniknęli losu wielu zesłańców. Ale Niemcy zaczęli zabijać Żydów, zginęło wielu chłopców z AK, w Wilnie były łapanki. Za byle co można było stracić życie. Gdy Litwini weszli na te ziemie, też prześladowali Polaków, szczególnie w miastach. Współpracowali także z Niemcami w wykańczaniu Żydów. Stefania i jej rodzina nie doznali krzywd od Niemców. Pozwolili im zająć majątek ojca, Rosjanom kazali oddać to, co zagrabili. Niestety po dwóch latach Niemcy ich stamtąd wysiedlili. W 1943 r. zaczęła na tych terenach grasować banda złożona z jeńców rosyjskich, czasami byli z nimi Żydzi. Ich dwukrotnie napadli, rabując wszystko, co się dało. Gdy Niemcy się wycofywali, przyszli ponownie Rosjanie i chcieli Polaków wywozić. W tym czasie zaczęły przychodzić listy od mamy. Pisała, że zostali wywiezieni do Ałtajskiego Kraju, do Kołudy. Ojca odłączyli już na granicy polsko-radzieckiej, nie wiadomo, co się z nim dalej stało. Babcia zmarła po dwóch miesiącach. Brat uciekł do polskiego wojska, walczył pod Lenino. Potem był w szkole oficerskiej w Kujbyszewie, pracował przy polskim rządzie w Lublinie, później w Warszawie. Po wojnie był adiutantem ministra Dąbrowskiego. Zmarł w wieku 52 lat. Matka nie dożyła powrotu do Polski, zmarła w lutym 1946 r. W tym czasie utworzono Urząd Repatriacyjny. Stefania zapisała swoją rodzinę, choć męża wywieziono do Donbasu (pracował w kopalni). Na szczęście zdążył w porę uciec. W kwietniu opuścili Wileńszczyznę i przyjechali na Mazury. Wkrótce otrzymali ośmiohektarowe gospodarstwo poniemieckie w Bydgoskiem. Mieli nadzieję na spokojne życie, jednak przyszłość okazała się nie taka, jaką sobie wymarzyli.