Róża Katzenellenbogen do Oskara Katzenellenbogena (Ostapa Ortwina), 19.11.1904
Początek listu jest metarefleksją na temat korespondowania z Ortwinem, autorka przekomarza się z adresatem, pisząc o jakiejś swojej nieprawomyślności, jaką można wczytać z poprzednich wiadomości: „Pewno już znowu są tam jakieś nieszlachetne myśli, gniewa się Pan – ale bo ja jestem nieznośne stworzenie. A Pan umie się gniewać. Wtedy pisząc ten list, musiał się Pan trząść z gniewu, gdybym się tak była tam zjawiła, toby Pan był od razu zabił, to by była szopka dopiero!”. Tłumaczy się, że jeśli ostatnio napisała więcej, to nie dlatego, że awantury Ostapa poskutkowały, jak twierdził, ale dlatego, że tak właśnie chciała, „[...] a po wtóre, myślałam sobie: Takie to teraz biedactwo samo, opuszczone, jeszcze się zaraz rozpłacze, rozchoruje, a nawet nie ma do kogo słówka powiedzieć”. Pyta w końcu, dlaczego Ostap nie przyjechał do niej, wspomina ostatnie rozmowy i zakład, który Ostap przegrał. Druga część listu już nie ma ironicznego zabarwienia. Ostap słusznie zauważył, że sposób porozumiewania się, jakim się posługują, „[...] jest trudny, bo każdy wyraz może być opacznie zrozumianym. Jeżeli powiedziałam, że nie prosiłam, to dlatego, że ja w ogóle o nic nie proszę i z tego jeszcze nie wynika, że mi nie zależy, jak to się Panu zdaje. Nie powinien Pan nawet przypuszczać, że się naprzykrza”. Autorka pisze, że jest jej przykro, że właściwie niczego o sobie nie wiedzą. Ostap mówił o „bogactwie duszy”, co według Róży było w odniesieniu do niej określeniem na wyrost. Kończy list, mówiąc, że już późno, pyta, co Ostap robi, sugeruje, że chyba niedługo są jego urodziny, „ale ja z pewnością zapomnę”.