Nalot. Wspomnienie Marii Jagiełło-Dangow
Maria Jagiełło-Dangow opisuje nalot bombowców na Warszawę tuż przed lub na początku powstania warszawskiego. Miała wtedy około szesnastu lat. Autorka wspomina, że niedługo wcześniej zdjęto jej gips z nogi i dopiero zaczynała chodzić. O świcie dnia nalotu obudził ją ryk nadlatujących samolotów. Rodzina w pośpiechu ubierała się, by udać się do wykopanego w ogrodzie schronu. Był to rów w kształcie litery E, według planu osoby, którą autorka określa jako „Czesław”. Następnie opisuje wygląd schronu i pobyt w nim oraz zachowania innych mieszkańców kamienicy. W środku schronu stała długa ława dla dziesięciu osób. Marię przyniosła do schronu na rękach ciotka Wika, żeby było szybciej. W schronie siedział już Czesław i jego siostra Marta. Wkrótce zjawiła się reszta lokatorów: matka Marii, brat Ryś oraz burmistrz z żoną. Dziadek Marii został w mieszkaniu, nie chciał przyjść. Wszyscy w ogromnym strachu nasłuchiwali lecących samolotów, ale bomby nie poleciały. Po chwili poczuli dziwny zapach. Matka krzyknęła, że to gaz i wyciągnęła maski gazowe dla swych dzieci. Ale okazało się, że to tylko naftalina. Gdy niebezpieczeństwo minęło, wszyscy wrócili do domu. Zastali dziadka nad książeczką do nabożeństwa. Niebawem życie rodzinne wróciło do normy. Przy stole żartowali z epizodu z naftaliną, ale ich spokój zakłócił ponownie dotkliwy hałas. Rzucili się do okien, by zobaczyć, skąd pochodzi. Ryś z dziadkiem wyszli na zewnątrz, podeszli do ogrodzenia, by zobaczyć, co się dzieje na ulicy. Nadciągało wojsko radzieckie: samochody, konie, artyleria. Autorka opisuje niedowierzanie swoje i swoich bliskich, a także przerażenie, które wzbudził ten widok.