My repatrianci!
Krystyna Leszczyńska opowiada o losach swojej rodziny na Kresach Wschodnich od momentu wyzwolenia. Mieszkała z rodzicami i młodszą siostrą na wsi w okolicach Stanisławowa. Ojciec był nauczycielem, matka nie pracowała. Pewnej niedzieli, po Wielkanocy 1944 r., ojciec otworzył butelkę szlachetnego trunku, żeby uczcić zbliżający się koniec wojny. Zaraz potem pojawili się Rosjanie. W szkole, w której mieszkali, a ojciec był kierownikiem, urządzili szpital polowy. Do mieszkańców wsi odnosili się raczej przyzwoicie. Po krótkim czasie musieli się jednak wycofać, ponieważ zostali okrążeni przez Niemców. W tych okolicach stanął front, na około trzy miesiące. Ojciec zdecydował o wyjeździe do jego rodziców do Stanisławowa. Tam autorka skończyła szóstą klasę. Latem przyszło wyzwolenie, było niebezpiecznie, ziemia drżała od strzałów radzieckich pocisków rakietowych, tzw. katiuszy. Jesienią Krystyna rozpoczęła siódmą klasę. Językiem wykładowym był polski. Uczyła się też ukraińskiego i rosyjskiego. Rodzice pomagali wujkowi w sklepie. Powodziło im się nie najgorzej. Ale wkrótce ojca zaczęli wzywać do NKWD, ponieważ przez krótki czas należał do Armii Krajowej, poza tym organizował wieś przeciwko napadom banderowców. W końcu 24 grudnia 1944 r. zabrali go na przesłuchanie i już nie wrócił. Siedział w areszcie na ulicy Bielińskiego w Stanisławowie. Matka nosiła mu paczki, ale żadnej nie przyjęto. Cały czas próbowała wyciągnąć go z więzienia. Dawała pieniądze, żeby go uwolnili, ale jedynie udało się załatwić krótkie widzenie przez okno w piwnicy. Wtedy autorka widziała ojca po raz ostatni. Ich sytuacja materialna się pogarszała. Zaczynały się już masowe wyjazdy na Zachód. Matka nie chciała opuszczać Stanisławowa ze względu na ojca. Ciągle miała nadzieję, że uda się wyciągnąć go z więzienia. Na Zachód wyjechał dziadek (ojciec ojca), zostawiając dwumieszkaniowy dom. Jednocześnie odbywały się przesiedlenia Ukraińców w okolice Przemyśla. W ich domu pojawiły się dwie rodziny ukraińskie. Coraz więcej Polaków opuszczało swe posiadłości. Latem wywieziono ojca w głąb Rosji. Matka też zdecydowała się wreszcie na wyjazd. Ukraińcy pomogli im się wyprowadzić. Tydzień czekali na rampie kolejowej na podstawienie pociągu. Następnie odkrytymi wagonami towarowymi przewieziono ich do Sambora. Po drodze spotykali się z wrogością Ukraińców. Dalej jechali już wagonami z dachem. Po długiej podróży dotarli do Legnicy. Zbliżała się już zima. Musieli znaleźć mieszkanie. Powoli się osiedlali, ale mieli jeszcze nadzieję na powrót do swojego domu. Matka wykupiła budkę na rynku, stryjenka z rodziną otworzyli restaurację, dzieci zaczęły chodzić do szkoły. Ojciec został skazany w Rosji na osiem lat ciężkich robót jako obywatel radziecki narodowości polskiej. Wyrok odsiedział, ale nie został zwolniony. W 1954 r. umarł na zesłaniu.