publikacje

Wróć do listy

Mrówka z Powiśla. Pamiętnik 1939–1945

Swoje wojenne wspomnienia z Warszawy Franciszka Borycka otwiera opisem ostatnich dni sierpnia spędzonych na letnisku z najmłodszą córką. Tam dotarła do niej wiadomość o zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow. Przekonana, że jest to niechybna zapowiedź wojny, pośpiesznie spakowała się i wróciła z córką do Warszawy. Wkrótce potwierdziły się jej najgorsze obawy: na ulicach tłumnie przemieszczało się wojsko, a wśród cywilów panował chaos. Niedługo potem doszło do pierwszych bombardowań i problemów z żywnością: „Zaczynały się dni okropne. Głód dokuczał wszystkim. Zorganizowałyśmy u dozorcy kuchnię – Radna 7. Znosiłyśmy suchy prowiant i gotowałyśmy zupę. Razem z wojskiem pracowałyśmy w kuchni. Głód nam już nie dokuczał. Wojsko dostarczało koni zabitych. My ich okrawałyśmy i to nam dużo pomogło” (s. 5–6). Wkrótce jednak zabrakło i tego, a wobec tłumów ludzi zgromadzonych w kamienicy (nie tylko lokatorów, ale także uciekinierów ze zniszczonych budynków), w domu autorki szybko skończyło się jakiekolwiek jedzenie.

Kapitulację Warszawy wspomina Borycka jeszcze gorzej. Wśród warszawian zapanował nastrój przerażenia, przekazywano sobie nawzajem, że Niemcy systematycznie wymordują wszystkich mieszkańców stolicy. Płonące budynki budziły w autorce uczucie grozy, jednak najcięższym doświadczeniem początkowego okresu wojny był głód: „Ludzie powychodzili szukać żywności. Bo nikt się nie przyszykował. Nie kupił sobie wiele, bo się nikt nie spodziewał, że German tak szybko na plecy nam wleci i zaczęła się wędrówka z jedzeniem” (s. 9). Pierwsze dni niemieckiej okupacji wspomina Borycka jako straszne, szczególnie w kontekście prześladowań Żydów: „Jak złapali jakiego Żyda, to tak ciągnęli, szarpali, popychali, jakby grali w piłkę. A przy tym śmiali się tak okropnie, jakby to było kino” (s. 11).

Narracja na kolejnych stronach jest chaotyczna, autorka porusza wątek, by następne go porzucić i przejść do następnego, często nie kończąc rozpoczętych opowieści. Pisze m.in. o pracy konspiracyjnej, powstaniu w getcie czy donosicielstwie. Wiele miejsca poświęca wysiedleniom Polaków oraz zbrodniom niemieckim na ludności Warszawy. Wyjątkową uwagę czyni odnośnie lat 1943–1944: „[...] to były lata pijackie. Tak ludzie pili, że jak ludzie szli ulicą, to było trzech pijanych, a jeden szedł prosto, a reszta od rynsztoku do rynsztoku” (s. 44). Pomimo częstych nalotów Niemców na nielegalne bimbrownie, podobne kontrole rzadko kończyły się zdaniem autorki represjami: „Bo sami się napili, nażarli dobrą zakąską i poszli do djabła. Bo im na tym zależało, żeby więcej było pijaków” (s. 45).

Diarystka stwierdza, że wybuch powstania warszawskiego był dla niej zaskoczeniem. Jeszcze większym szokiem i traumą okazał się widok jednego z powstańczych szpitali: „Bardzo dużo było uciekinierów. Jak zobaczyłam, to płakałam, nie mogłam się uspokoić. Co za okropności ci Niemcy narobili. Wszystko to była młodzież, chłopcy i dziewczęta. Boże, co za rozpacz dla matki, która znalazła swoje dzieci w takim stanie” (s. 57). Jednym z najtragiczniejszych doświadczeń powstania, które zraniło uczucia religijne autorki, była zarządzona przez Niemców ewakuacja części ludności cywilnej z niszczonej Warszawy. Przepędzeni przez dwie dzielnice zrujnowanego miasta, cywile zostali tymczasowo zamknięci w kościele św. Stanisława: „Nie dali wychodzić nawet po wodę. Załatwiać się w kościele kazali Niemcy. To była taka zniewaga, okropne, że poświęcone miejsce było splugawione” (s. 69). Tam autorka dowiedziała się także o osobistej tragedii – śmierci ukochanego zięcia: „Tak się okropnie zmartwiłam, że całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Tylko płakałam, bo mi było go szkoda. Człowieka, który był potrzebny krajowi i społeczeństwu” (s. 70). Ewakuowani z Warszawy cywile zostali wkrótce zapędzeni do kopania rowów przeciwczołgowych. Autorka wspomina, że tylko nieliczni potrafili sprostać temu zadaniu – Niemcy nie rozróżniali pomiędzy pracownikami fizycznymi a szewcami czy krawcami, każdy z nich musiał przekopać taką samą część ziemi: „Jak kto nie mógł wykonać roboty, to musiał kopać do wieczora. Nie dali w domu nic zrobić” (s. 78).

Kolejne miesiące upłynęły Boryckiej na poszukiwaniu swoich dzieci oraz podróży pomiędzy mniejszymi miejscowościami. Przez cały czas pamiętnikarce przyświecał jeden cel – ponownie przedostać się do Warszawy. Słysząc plotki, że Niemcy wpuszczają Polaków do zniszczonego miasta za sowite łapówki, autorka spróbowała przedostać się do zrujnowanej stolicy przez Żyradów i Milanówek. Tam zastała ją ofensywa wojsk radzieckich – niespodziewanie dla samej siebie autorka znalazła się wśród polskiego wojska i otrzymała zadanie przygotowywania posiłków oficerom Armii Berlinga. Wkrótce dostała jednak zgodę na wyjazd do Warszawy: „[...] nie wszyscy wiedzą co dla Warszawiaka jest Warszawa. Warszawa jest matką. Chociaż Warszawa zraniona, spalona, obrabowana przez podłych germańców. To wszyscy się pocieszali, że my sobie odbudujemy naszą kochaną Warszawę” (s. 89).

Pamiętnik zamyka opis ostatnich wojennych miesięcy, w czasie których diarystka regularnie podróżowała pomiędzy Warszawą a Białobrzegami i starała się nawiązać kontakt z rozproszonymi po kraju dziećmi. Cała rodzina spotyka się w Białobrzegach pod koniec wiosny 1945 r.

Autor/Autorka: 
Miejsce powstania: 
Warszawa
Opis fizyczny: 
20 CM ; 105 S.
Postać: 
zeszyt
Technika zapisu: 
rękopis
Język: 
Polski
Miejsce przechowywania: 
Dostępność: 
dostępny do celów badawczych
Data powstania: 
1948
Stan zachowania: 
dobry
Sygnatura: 
A/II/63
Uwagi: 
Rękopis sporządzony niebieskim długopisem. Nieliczne skreślenia i poprawki.
Słowo kluczowe 1: 
Słowo kluczowe 2: 
Słowo kluczowe 3: 
Główne tematy: 
II wojna światowa, kampania wrześniowa, oblężenie Warszawy, okupacja hitlerowska, powstanie warszawskie, sytuacja ludności cywilnej
Nazwa geograficzna - słowo kluczowe: 
Zakres chronologiczny: 
Od 1939 do 1945
Nośnik informacji: 
papier
Gatunek: 
pamiętnik/wspomnienia