Dzienniki (t. 16)
Diarystka wiosną 1919 r. cały miesiąc spędziła w Wierzenicy u Augusta Cieszkowskiego („pana Gugi”). Potem wróciła do Poznania, gdzie spotkała się z powracającym z Warszawy mężem. Święta wielkanocne spędzili w Dobrojewie. Potem w Oporowie spotykali się z Kwileckimi. Doszła do nich wiadomość o odbiciu Wilna z rąk bolszewików przez wojsko polskie. Janina wyrzucała sobie, że nie starała się w jakiś sposób skontaktować z matką. Autorka była zaangażowana w kwestie polityczne. Szczególnie istotna była dla niej sprawa Litwy – jako konserwatywna polska arystokratka ona ani jej rodzina nie mogli pogodzić się z powstaniem Litwy jako niezależnego państwa. W związku z tym Żółtowska krytykowała m.in. postawę Ignacego Paderewskiego: „Leon opowiada pod sekretem, że Paderewski na konferencji pokojowej wniósł co do Litwy projekt wręcz przeciwny projektowi Dmowskiego. Wyobrażam sobie, jakie z tego powodu musiały powstać kwasy [?]. Papa napisał list pełen goryczy na temat, że jedynego wielkiego człowieka, jakiego nam dała Opatrzność, nikt nie uznał. Wyznaję, że nie miałam nigdy chwili entuzjazmu dla Paderewskiego” (k. 15). Żółtowscy pojechali razem z wujem Janiny, Hieronimem, do Bolcienik, aby spotkać się z matką Janiny. Diarystka cieszyła się, widząc matkę zdrową. Jej rodzinny dom jednak bardzo się odmienił – ściany odrapane, niektóre ze śladami po kulach, pojawiła się też pleśń. Autorka dowiedziała się też, że przez całą zimę panowała epidemia hiszpanki. Jej matka rozdawała jedzenie potrzebującym: „Mama wciąż z troską powtarza, że tyle osób musi nakarmić, a swoją drogą dziesiątki istot przeżyły w bolcienickim dworze. Codziennie trzeba karmić chmarę żebraków, dawać mleko i chleb legionistom” (k. 23). Janina ubolewała nad ruiną dworu i utratą jego dawnego charakteru: „Tylko marzyć niepodobna o jakimś cieniu elegancji […]. Wszelkie opowiadania o zabawach warszawskich albo o zwykłym, przeciętnym istnieniu w Księstwie wydają się tutaj bajkami o innej planecie. Tutaj mówi się albo o grasującej epidemii, albo o głodzie, albo o jedzeniu” (k. 23).
Na Litwie Żółtowscy zostali do końca maja, potem pojechali do Warszawy. Adam dostał propozycję posady profesora na nowo powstałym Uniwersytecie Poznańskim. Zastanawiał się nad przyjęciem nowego stanowiska i rezygnacją z kariery dyplomatycznej, ponieważ najbardziej pociągała go praca naukowa. W czerwcu Janina pojechała do Zakopanego, a potem znowu do Bolcienik. Po drodze zatrzymała się w Warszawie, gdzie spotkała swoją kuzynkę, Dziunię (Jadwigę Łopacińską), której nie widziała od dawna. Dziunia przywitała się z Janiną dosyć chłodno, co ta tłumaczyła zmęczeniem i zdenerwowaniem. Kuzynka opowiadała o swoim pobycie w Mińsku, gdzie przebywały razem z matką i córką w momencie przejęcia miasta przez bolszewików: „Dziunia mówiła, że los ich w Mińsku nie należał do najgorszych, że dawały lekcje, że sprzedaż jakichś lichych gratów przynosiła im stosunkowo znaczne sumy […]. W ostatnich czasach stworzył się nowy handel. Chłopi okoliczni za bajońskie sumy podejmowali się przewiezienia zbiegów. Dziunia, decydując się [?] na furmankę z całą grupą osób, zapłaciła sama 2 tysiące rubli carskich. Podróż trwała tydzień […]. W Lidzie całkiem cudownie trafiła jednocześnie na Toniów i na Papę. Mówiła ona jeszcze, że głód był niczym wobec udręki moralnej. Strach, niepewność, szczególniej zetknięcie z plugastwem bolszewickim – stanowiły nieustanną torturę” (k. 52–53).
Od lipca do września 1919 r. w Polsce przebywała komisja amerykańska z Henrym Morgenthauem na czele, badająca sprawę antyżydowskich wystąpień i pogromów. Adam Żółtowski był jedną z osób towarzyszących misji, w związku z czym jego żona starała się przedstawicielom amerykańskiej komisji zapewnić rozrywki, m.in. planując przyjęcie u Tyszkiewiczów. Komisja badała sprawę m.in. w Wilnie. Tam polscy dyplomaci starali się usilnie znaleźć ludzi, którzy mogliby złagodzić świadectwa przedstawiane przez Żydów. Żółtowski był również zaangażowany w te działania: „Rzesze Żydów gromadziły się co dzień przy hotelu Bristol ze skargami. Chodziło o to, aby rozpocząć kontrakcję ze strony polskiej. Faktom należało przeciwstawić fakty. Doskonale rozumiał swoje zadanie Czarnecki, bo od szóstej z rana szukał po mieście świadków ekscesów żydowskich. Zaczął od Rosjan i luteranów jako neutralnych […]. Adam, gdzie mógł, łowił adresy ludzi mogących świadczyć i dawał je Czarneckiemu. Ten ostatni dyszał nienawiścią do Morgenthaua, nie spuszczał z oka swego przeciwnika i czyhał na każden błąd z jego strony. Adam Czarneckiego spotykał w hotelu świętojerskim kontrabandą – i dawał mu wskazówki do samoobrony polskich interesów. Raz na ulicy natknęłam się na Łastowskiego. Wiedziałam, że jego brat i jego szwagierka z okien patrzyli na to, jak Żydzi strzelali do żołnierzy. »Panie, zawołałam radośnie, gdzie brat pański, trzeba go zapoznać z amerykańskim korespondentem«. Łastowski odpowiedział krzykliwie, że jego brat nie będzie świadczył, że Akcja Adama chybiona, bo formalnie źle przeprowadzona, że trzeba było ogłosić w gazetach, kto gdzie ma składać zeznania, że bez ogłoszenia w gazetach jego brat się nie ruszy” (k. 69–70). Autorka opisała spotkanie z Morgenthauem, który zrobił na niej wrażenie bardzo inteligentnego i kulturalnego człowieka. Wrażenie to skłoniło ją do uogólnionych refleksji na temat kultury żydowskiej: „Ambasador deklamował poezję Longfellow, pokazał się mecenasem nauki, był giętkim, błyskotliwym i twórczym. Pomyślałam, że w ciężkich germańskich społeczeństwach Żydzi grają rolę Greków w Rzymie, że ich poruszają, ożywiają, zapładniają ich kulturę. Któż, jeśli nie Żydzi, stworzyli umysłowy ruch Berlina na początku XIX wieku” (k. 71). Gdy Adam wyjeżdżał wraz z komisją, autorka spędzała czas z rodziną w Bolcienikach. We wrześniu wróciła do Wielkopolski, gdzie odwiedziła w Wierzenicy Augusta Cieszkowskiego.