Dziennik wojenny, t. 2
Znaczną część drugiego tomu dziennika wojennego Amelii Łączyńskiej wypełniają opisy jej starań o uzyskanie zgody „komisji niemieckiej” na przesiedlenie na zachodnią stronę granicy niemiecko-sowieckiej. Opisy kilkunastu tysięcy ludzi cisnących się do budynku, w którym nie przyjmowano więcej niż kilkudziesięciu osób dziennie, rzucają nowe światło na udręki Polaków starających się wydostać ze Związku Radzieckiego. Już w pierwszych dniach po przedostaniu się do części Polski okupowanej przez Niemców autorka przekonała się, że realia nazistowskiej okupacji niewiele odbiegają od jej doświadczeń z poprzednich miesięcy: „Niemcy powołali całą młodzież od 15–25 lat na roboty rolne do siebie, ponieważ zgłosiło się za mało dobrowolnie, ogłoszono przymus i niebywała panika ogarnęła wszystkich. W Warszawie łapią młodzież po ulicach. Opowiadają także niestworzone rzeczy, że młodzież przechodzi przez badania komisji lekarskiej i że niektóre dziewczęta przeznaczają wprost do domów publicznych. To są rzeczy tak potworne, że nie chce się wprost wierzyć, ale tak okrutnego wroga na każde okrucieństwo stać” (k. 26v–27r). Tragiczne informacje dobiegają do Łączyńskiej także z Zachodu, skłaniają ją do przemyśleń nad upadkiem demokracji we współczesnym świecie: „Zdaje się prawdą nieuniknioną, że demokracje już przeżyły i zginąć muszą. Poza tym zachwiał się także cielec złoty. Bo Niemcy nic nie mając żadnego złota w swojej kasie, potrafiły się zagospodarować, wszędzie uzbroić tytanicznie i zwyciężyć, a Anglia, zdawało się, że posiadając złoto, jednak potrafi wygłodzić i zdusić Niemcy. Nowe poglądy i nowy porządek świata ustalają się” (k. 38r). Pomimo tych tragicznych wiadomości w dzienniku dostrzec można mimo wszystko radość z tego, że wojnę spędza autorka po tej lepszej, niemieckiej, a nie sowieckiej stronie granicy – pomimo wszystkich okrucieństw doświadczanych ze strony Niemców diarystka, świeżo wyrwana z „sowieckiego raju”, boi się inwazji bolszewickiej na Zachód, głodu, wywózek na Sybir i „sprawiedliwości dziejowej”.