Dziennik wojenny, t. 1
Pierwszy tom dzienników wojennych Amelii Łączyńskiej rozpoczyna się w połowie marca 1940 r. Autorka pokrótce przedstawia sytuację ludności w okupowanym przez bolszewików Lwowie, a także działania propagandy komunistycznej: „[...] na każdej kamienicy nalepiono afisze propagandowe przedstawiające dobrodziejstwo wolności przyniesionej przez oswobodzicielski Związek Radziecki, np. taki obrazek. Do salonu, w którym siedzi opasły szlachcic polski, ksiądz i oficer polski, wkracza bolszewik, niosąc swoją konstytucję, szlachcic przerażony zrywa się, bo wie, że ostatnia jego godzina wybiła. Ksiądz z różańcem w ręku ucieka, a oficer włazi pod fotel, tak że sterczą mu tylko buty z ostrogami i szabla zwisa. Tak więc malują nam na każdym kroku szlachecką, faszystowską Polskę” (k. 4v–5r). Dużo miejsca poświęca Łączyńska sytuacji międzynarodowej, ze smutkiem odnotowując, że pomimo wojennej atmosfery na Zachodzie „nic, znowu nadal nic się nie dzieje: zaostrzona blokada, wojna na pogróżki, kroki dyplomatyczne, wyliczanie swoich przewag, poza tym nic, a nam już cierpliwość zupełnie się wyczerpuje” (k. 14r–14v). Pomimo pozornej poprawy warunków życia w ciągu pierwszych sześciu miesięcy okupacji autorka nie łudzi się, że działania władz bolszewickich obliczone są na efekt propagandowy i wraz z „wolnymi” wyborami do Rad sytuacja natychmiast się zmieni. I rzeczywiście: dzień wyborów jest punktem przełomowym w dzienniku – od tego momentu coraz częściej diarystka odnotowuje informacje o niespodziewanych aresztowaniach Polaków. Ona sama, podobnie jak tysiące rodaków, z nadzieją wypatruje dnia, gdy zacznie obradować tzw. komisja niemiecka, dzięki której mogłaby uciec do „zaboru niemieckiego”. Dziennik urywa się na dacie 30 kwietnia 1940 r. smutnym wyznaniem: „Nie będę więcej pisać w tym zeszycie. Wybieramy się na stronę niemiecką. Mamy przejść ciężką rewizję, nie mogę ryzykować przewiezienia tego dziennika. Oddaję go do skrytki, może się przechowa do końca wojny. […] Jedziemy na Przemyśl. Prawdopodobnie pojutrze. Czy nam się uda? Nie wiadomo...” (k. 28v).