Dziennik: 10.04.1903–22.04.1903
Dziennik obejmuje dwa tygodnie około świąt wielkanocnych 1903 r. Autorka, wciąż dręczona stanami depresyjnymi, czuje dystans pomiędzy sobą a rodziną: „Pojechałyśmy dorożką, bo Ciotka utrzymywała, że nie ma miejsca w powozach na rezurekcję. Gniewało mnie to, czułam się dosłownie jakby odepchnięta od rodziny” (k. 6v). Choć wpisy z niektórych dni są nieco bardziej optymistyczne, z dziennika przebija uczucie przygnębienia: „Chodzę dziś dzień cały – apatyczna, bezmyślniejsza i beznadziejniejsza jak kiedykolwiek, czuję się jak maszyna zardzewiała, która jednego koła poruszyć nie może. Myślę, że to jest właśnie sposób, w jaki mój Bóg wyplenia fantazje wielkości, i wdzięczna być pragnę” (k. 19v–20r). Nawet w zakończeniu dziennika, które jawi się samej Ludwice jako pozytywne, dostrzec można z łatwością problemy, z którymi walczyła w tym okresie: „ta Wielkanoc zaznaczyła się wielkimi łaskami – nie w znaczeniu słodyczy i darów, ale w tem, że z coraz większą rezygnacją znoszę siebie i życie i tem, że coraz dokładniej poznaję co to jest walczyć” (k. 31v). Święta, czas wolny od pracy, to także moment, gdy zapatrzona w swoje wnętrze Ludwika dostrzega problemy, które mogą zrodzić się w toku jej studiów i pracy zawodowej. Dostrzega je także matka autorki: „ma się rozumieć […], że będą między nami scysje. Ty będziesz ciągle chciała w książkach siedzieć, ja oglądać piękną przyrodę” (k.11v). Pomimo negatywnych uczuć względem samej siebie Ludwika w tym okresie zapisuje pozytywne informacje na swój temat, usłyszane od innych osób. Szczególnie optymistycznie podchodzi do opinii wyrażonej przez swoją ciotkę, u której zmuszona była mieszkać przez kilka dni po świętach z powodu silnych śnieżyc i nieprzejezdnych dróg: „Opowiedziałam Cioci o sobie, w jaki sposób doszłam do wiary przez filozofię (nie miło mi to trochę – no ale stało się). Ciocia przy tem zrobiła uwagę, że »idę naprzód«. […] I oto nowy trend wdzięczności. »Idę naprzód«”.