Zapamiętane 1914–1920. Inwazja rosyjska 1914–1915
„Piszę bardzo bezładnie, co pamiętam, co mi na myśl przychodzi, tak, byleby tylko nie zapomnieć – może kiedyś z tych bezładnych zapisków uda się komuś, lub też ostatecznie mnie, coś lepszego ułożyć” (k. 1r) – tak rozpoczyna swoje wspomnienia z czasów I wojny światowej Tekla Bogusz. Początek jej opowieści nacechowany jest dużym napięciem. Autorka relacjonuje, że wszyscy Europejczycy latem 1914 r. żyli w nieustającym lęku przed nadchodzącą wojną: „Atmosfera niepewna, przygniatająca, która ogarnia nas przez cały następny miesiąc, nie przyczynia się do zrównoważenia umysłów. Dojdzie do wojny? Chyba nie dojdzie. Przecież dwa lata temu w 1912 był ten sam popłoch. Byłam zawsze raczej przewidująca i wówczas w 1912 dwa kufry upakowane szczelnie najcenniejszymi rzeczami wywiozłam do Lwowa. Przecież i wówczas wszyscy wojnę przewidywali i na niczym się skończyło” (k. 1r).
Wybuch wojny zastał autorkę w Krakowie, z dala od rodzinnego Lwowa. Próbując wydostać się z miasta, Bogusz zwróciła się z prośbą o pomoc do zaprzyjaźnionego z jej rodziną Tadeusza Rozwadowskiego. Generał ulokował ją w jednym pociągu z Józefem Hallerem – tuż przed odjazdem była świadkinią osobliwej sceny, która, jak sama stwierdziła, mogła mieć wiele wspólnego z przyszłymi wydarzeniami w dziejach Polski i Europy: „W ciągu paru minut pozostających nam do odejścia pociągu padają krótkie żołnierskie słowa – obaj szepczą, prawie pochyleni ku sobie. Jakieś jakby niejasne przeczucie mówi mi, że może tu ważą się teraz losy późniejszych dziejów świata – losy historii. Może też i nie pomyliłam się. Gdy tylko ruszyliśmy, powiedział mi Haller: »Cały czas myślałem o tym, by móc w przejeździe przez Kraków zobaczyć się z generałem Rozwadowskim, i tylko dzięki temu, że on panią tu odprowadził, było to możebne, a bardzo wiele od tego naszego porozumienia się zależy«” (k. 4r).
Po przyjeździe do Lwowa autorka zobaczyła zbiorową panikę – wszyscy mieszkańcy miasta żyli w gorączce, potęgowanej nagłą mobilizacją i powoływaniem mężczyzn do wojska. W tych trudnych warunkach Bogusz starała się zarządzać możliwie najlepiej domem, niespodziewanie pozbawionym większości służby: „Miałam tylko jedną myśl, która mi się instynktownie wydawała nakazem chwili, obowiązkiem. Pakować co cenniejsze rzeczy, ukrywać, wynosić z domu, co się tylko da” (k. 7r). W pierwszej chwili działania te spotkały się z niezrozumieniem i niemal rozbawieniem jej męża, przekonanego, że obie walczące strony honorować będą konwencję haską i szanować prawa cywili: „Potem jednak mąż sam ukrył dwa duże lustra z salonu pod skrzynie inspektowe – zasiewając na nich dla niepoznaki sałatę. W ten sposób ocalały i mamy je do dzisiaj” (k. 7r). Dalsze wspomnienia dotyczą rosyjskiej okupacji Lwowa – codziennych problemów z żołnierzami (niezbyt agresywnymi wobec mieszkańców, regularnie jednak rabującymi domy cywilów) czy trudnych warunków życia okupacyjnego (mąż autorki postawiony został wraz z całą męską służbą przed sądem wojennym z powodu niesłusznego oskarżenia o strzelanie do armii). Gdy coraz więcej zaczęto mówić o załamywaniu się frontu rosyjskiego i możliwych kolejnych walkach w okolicy Lwowa, Boguszowa wraz z rodziną postanowiła przyjąć to spokojnie, przekonana, że nic im nie grozi: „[…] Derewlany nie leżą na głównym szlaku – przecież w roku ubiegłym była tu tylko krótka bitwa. Armia porabowała co prawda, ale zawsze takiego wielkiego zniszczenia nie było. A Bug u nas nie jest jeszcze rzeką szeroką – wprost niepodobne by tu były dłuższe walki. A wyjechać gdziekolwiek i żyć tam nie bardzo jest za co. […] O święta naiwności. Zupełny brak doświadczenia, co znaczy odwrót chociażby regularnych wojsk” (k. 17r).