Próba życiorysu
Tekst jest formą pośrednią między dziennikiem a pamiętnikiem. Autorka zapowiada pisanie pamiętnika i wspomnień, jednak każdy wpis poprzedza datą dzienną; pojawiają się także komentarze do bieżących wydarzeń. Zofia Muśnicka-Surwiłłowa ma świadomość ograniczeń związanych z pisaniem wspomnień. Już na wstępie zaznacza, że: „Nie ma szczerości absolutnej, jest tylko szczerość danej chwili. Bardzo jest trudno wypowiedzieć siebie”. Mimo to próbuje opowiedzieć swoją historię. Czyni to w momencie, gdy jest na urlopie zdrowotnym i wyjeżdża do Zakopanego. Zaczyna od opisu poczucia bezpieczeństwa, które miały z siostrą Jagodą w rodzinnym Wysokim Dworze (Litwa). Razem tęskniły do przygód, modliły się o „bujne życie”. Z dalszych wspomnień dowiadujemy się, że siostra autorki zastrzeliła się w domu rodzinnym w latach swojej młodości. Kolejne wspomnienia dotyczą edukacji Surwiłłowej – najpierw walk, które musiała stoczyć z matką, żeby móc ukończyć szkołę i uniwersytet, później lat studenckich. Autorka wyjechała na studia do Moskwy, gdzie przebywała w gronie polskiej młodzieży o skłonnościach niepodległościowych. Opowiada o entuzjazmie przy tworzeniu I Polskiego Korpusu po wybuchu rewolucji, ale i o dojmujących stratach, które jako siedemnastoletnia wówczas dziewczyna poniosła. Pisze, że żałuje jedynie swojego podejścia do miłości, z którego „wynikło wiele drobnych, ale niesmacznych ewenementów”. W latach studenckich była zaręczona pięć razy, za każdym jednak razem traciła zainteresowanie partnerem w momencie, gdy pojawiała się mowa o małżeństwie. Ostatecznie wyszła za mąż zaraz po studiach (co pokrzyżowało jej plany robienia doktoratu) i wraz z mężem osiedliła się w Kownie. Surwiłłowa pisze o swoim związku i rozstaniu (zostawiła męża po siedmiu latach małżeństwa), a także o swojej pracy. Porusza wątek polskiej mniejszości na Litwie, jednak zaznacza, że zabraknie jej miejsca na jego opisanie. Określa je jako permanentny stan potencjalnej wojny: „[W Kownie] [l]ata wojny liczą się podwójnie (...). Zmieniały się raz po raz armie, okupacje, rządy (...). Miasto przechodziło z rąk do rąk i sprawiało wrażenie, że jest w konwulsjach”. Pomimo walk autorki o zachowanie polskiego „moralnego i materialnego stanu posiadania”, decyduje się ona na repatriację. Osiedla się na Pomorzu, u swojej córki. Wspomina, że chciała kontynuować swoją ścieżkę naukową, lecz od kolegi (ówczesnego dziekana i profesora kryminologii Uniwersytetu Wrocławskiego) usłyszała, że jest na to za późno. Surwiłłowa pobieżnie opisuje lata powojenne; wspomina, że parokroć dotkliwie odczuła okres stalinizmu, ale nie podaje żadnych szczegółów. Ostatni wpis dotyczy wycieczki w góry, którą udało jej się odbyć w Zakopanem, gdzie stwierdza, że to nieprawda, że nie może chodzić po górach (odnosi się do zaleceń lekarzy, o których pisała na samym początku, tuż po przyjeździe do Zakopanego): „niech mi się więcej nikt nie ośmieli tego twierdzić”.