Ludzie czy szakale?
Relacja rozpoczyna się od przytoczenia rozmowy Zofii Żarnowieckiej z mężem w czasie ich wyjazdu z Wilna na wieś. W trakcie dziesięciogodzinnej podróży opisuje mijanych ludzi – zarówno Żydów, jak i „panów świata”. Dojrzała w tłumie znajomą twarz – adwokata Szlosberga. Zastanawia się, czy można „nie myśleć o tym, co czeka pędzonych Żydów”. Stwierdza, że najwyraźniej „zwierzęcość Führera udzieliła się jego narodowi”: Niemcy są potworami, a wojna zniszczyła cienką warstwę kultury, ujawniając ich okrucieństwo. Wspomina Abramka, syna sąsiadki ze wsi, do której jedzie. W kolejnej części przypomina o dniu, kiedy do ich domu wpadają Litwini, żądając jedzenia. Daje im chleb i ser oraz słoninę, zaznaczając, że jest zjełczała. Okazało się, że mężczyźni szukają w okolicy Żydów i ich mordują. Nie uznali jej za Żydówkę, ale znajomego chłopca i jego matkę oraz wielu innych rozstrzelali w pobliskim lesie. Następnego dnia we wsi pojawia się gestapo. Żarnowiecka powiedziała, że Niemcy mają lub będą mieć własne dzieci, a jednak zabili Abramka: „Nie wierzę, żeby [taki Niemiec] mógł być jeszcze szczęśliwy. Życie obarczone wspomnieniem takich czynów stanie się mu piekłem”.