Dziennik wojenny, t. 7
Ostatni tom wojennych dzienników Amelii Łączyńskiej obejmuje tułaczkę autorki po Generalnym Gubernatorstwie w poszukiwaniu rozproszonej rodziny. Jej głównym celem jest odnalezienie córek, o których losie nie wie nic pewnego od chwili, gdy w przededniu wybuchu powstania warszawskiego zdecydowały się wstąpić do leśnej partyzantki. W trakcie swojej odysei Łączyńska relacjonuje tragiczną sytuację warszawskich uchodźców, tułających się po coraz bardziej okrajanym terenie GG, w obliczu braku mieszkań i zbliżającej się zimy. Wkrótce po tym, gdy udaje jej się przedostać do Krakowa, lęka się, że będzie musiała po raz kolejny przeżywać oblężenie miasta i – jeśli przeżyje – zostanie wyrzucona w środku zimy z domu: „[…] wolelibyśmy zawczasu wyjechać, ale dokąd? Wielu ludzi wyjeżdża do Zakopanego albo podgórskich okolic, zima za pasem, już zimno, błoto, deszcz ze śniegiem i w taki czas znowu być wyrzuconym i dalej wędrować? Ci, co tu osiedli i mają swój dobytek, jeszcze niezniszczony, także boją się, aby ich nie spotkał los warszawiaków” (k. 34r).
Od czasu do czasu do Łączyńskiej docierają wiadomości z wydarzeń na frontach, m.in. od uciekinierów z robót przymusowych w Niemczech. Wie zatem, że wojska sowieckie stanęły pod Budapesztem, a także, że alianci zachodni walczą już w granicach starej Rzeszy: „Niemcy się pakują i wyjeżdżają. Jesteśmy pod wrażeniem wiadomości z Zachodu. Ofensywa aliancka posuwa się. Metz, Strassburg wzięte. Jak długo jeszcze Niemcy przetrzymają?” (k. 36r). Wraz z upadkiem powstania warszawskiego i informacjami o rozbrajaniu kolejnych oddziałów Armii Krajowej przez Sowietów diarystka coraz częściej martwi się o swoje córki: „[…] wolałabym była spędzić te święta całkiem sama, zaszyta w jakąś mysią dziurę, aby móc się dostatecznie wypłakać i choć myślą obcować z córkami. Lęk coraz większy o nie ogarnia mnie, czy zdrowe, czy żyją wszystkie, czy dają sobie jakoś radę!” (k. 40v–41r). Pierwsze dni 1945 r., a zarazem ostatni okres pod okupacją hitlerowską, upływają autorce na podróży po miasteczkach małopolskich w poszukiwaniu dogodnego miejsca na przeczekanie przechodzącego frontu i znalezienie pracy. Gdy ostatecznie udaje jej się osiedlić w Limanowej, nie jest zachwycona widokiem żołnierzy sowieckich: „[...] na rynku bolszewików zaledwo kilku, chamskie mordy, obdrapane pojazdy, kulawe, nędzne i ranne konie, jak było zawsze” (k. 53v).
W kolejnych dniach Łączyńska podróżuje po Małopolsce w poszukiwaniu rodziny. W czasie swojej wędrówki dowiaduje się o postanowieniach konferencji w Jałcie, po latach propagandy wierzy jednak oficjalnym komunikatom: „Wielkie poruszenie z tego powodu, ale gazety tutejsze naświetlają ten fakt w ten sposób, że wielkiej zmiany ani w reżimie, ani w stosunkach nie będzie. Trudno sobie wyrobić zdanie, przestałam się czegoś dobrego już spodziewać” (k. 64r–64v). W końcu udaje jej się odnaleźć córki, nie ma pojęcia jednak, co dzieje się z matką – wie, że nie udało jej się zapisać na wyjazd ze Lwowa do Polski, obawia się więc, że zostanie wywieziona na Syberię. Od zawsze wroga bolszewikom, diarystka nie spodziewa się długich rządów komunistów, w ciągu kolejnych tygodni wyczekuje ogólnopolskiego powstania i wojny amerykańsko-sowieckiej: „Niezadowolenie ogólne z rządów. Kraj się burzy. W Puławach była bitwa. Partyzanci po lasach. Dużo desantów z zachodu, boję się b., aby powstanie za wcześnie nie wybuchło” (k. 74r).