Dziennik: 21.11.1950–30.12.1950
Dziennik Agnieszki Osieckiej, prowadzony od połowy listopada do końca grudnia 1950 r., w większej części poświęcony jest sprawom sercowym autorki, a także szkole. Warto zwrócić uwagę na kilka innych wpisów, w których Osiecka przedstawia swoje poglądy na temat przedstawicieli poszczególnych państw, które brały udział w Kongresie Pokoju, zorganizowanym w Warszawie w 1950 r. (autorka brała w nim udział w roli tłumaczki): „Zła jestem, że nie postarałam się być choć raz na obradach i że nie uparłam się, żeby iść wtedy, gdy ojciec to proponował, do Bristolu. Bardzo żałuję. Gdybym się uparła, Mama na pewno by poszła. Tylu delegatów nie widziałam, a tak bym chciała ich zobaczyć, słuchać co mówią, a nawet rozmawiać z nimi! To są przecież obecnie najlepsi, najwartościowsi ludzie świata” (s. 8). Mimo iż uznanie innego człowieka za „najwartościowszego” nie ma zazwyczaj dla Osieckiej związku z jego pochodzeniem, w niektórych wpisach można dostrzec poczucie wyższości autorki – obywatelki państwa komunistycznego – wobec prelegentów z innych krajów. W jednym z miejsc tekstu Osiecka przyjmuje jawnie antyamerykańską postawę, a język jej wypowiedzi przywodzi na myśl ówczesną propagandą PRL-u: „Korea walczy, Korea płonie. Giną tysiące, miliony ludzi. Amerykański imperializm – uzbrojony po dolarowe zęby w siejące śmierć i zniszczenie maszyny – »cofa się na upatrzone pozycje« pod naporem ludu, pod naporem tych, którzy nie chcą, nie pragną niczego więcej, jak prawa do bycia człowiekiem. Przegra, przegra tę brudną wojnę amerykański bożek i wódz – pieniądz. Żołnierz amerykański, otumaniony, głupi, wróci do kraju jak skrwawiona szmata i przestanie wierzyć brzuchatym właścicielom trustów i monopoli, przejrzy i przekona się, że to nie o Amerykę bił się i padał na Korei, ale o rynek, o władzę, o ziemię dla nienasyconego, opętanego żarłoka – amerykańskiego dolara” (s. 176).
Młoda Osiecka pisze obszernie o tym, jak wyobraża sobie swoje dorosłe życie: „Chcę prowadzić barwne, ciekawe życie, chcę przeżyć przez jedno życie tyle, ile przeżyło 100 innych ciekawych ludzi, nie chcę absorbować sobą świata, choć nie mam nic przeciwko odrobinie sławy, chcę, żeby świat mnie absorbował. Chcę podróżować, patrzeć i widzieć, poznawać myśli i uczucia ludzkie i ich historie, poznawać nowych ludzi, nowe kraje, przyrodę, społeczeństwa, nauki, rodzaje szczęść, rodzaje fantazmatów i rozgoryczeń, kochać, nienawidzić, tworzyć, cieszyć się, złościć, dążyć do celów i prawd, żyć!!” (s. 42). Z kilku fragmentach tekstu autorka ubolewa, że nie ma obok siebie osoby na swoim poziomie intelektualnym, z którą mogłaby swobodnie porozmawiać. Godnymi partnerami do dyskusji nie są dla niej ani rodzice, ani przyjaciele, ani nawet wielka nastoletnia miłość – student medycyny Stach: „Bo ojciec się wścieka, jest jednostronny i doświadczony. Mama małostkowa, leniwie myśląca i jakaś taka bardzo ciasna, Eliza ma ideały nieskazitelne, marzenia wzniosłe i w ogóle poczucie rzeczy i spraw niepokalanie czystych, a Stach jest filozoficznie realny i za wcześnie mądry życiowo. Chciałabym móc mówić z kimś o ustalonych poglądach, ale jednocześnie rozumiejącym cudzą chwiejność; z kimś, kto nie jest moim przyjacielem, ale jest mi mądrze i życzliwie obojętny, kto ani mnie nie podziwia, ani nie kocha, ani mną nie pogardza” (s. 121–122).