Dzień...jeden z wielu.
Autorka opisuje jeden dzień swojej ciężkiej pracy w obozie pod Archangielskiem, na dalekiej północy Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Została tam wywieziona w lutym 1940 r. z dziesięciomiesięcznym synkiem, Jerzym. Jest to Boże Narodzenie, 25 grudnia 1940 r., a dla niej jest to zwykły dzień pracy. Jak co dzień, musi wstać o piątej rano, starając się nie zbudzić dziecka. Jest jeszcze ciemno, kiedy oporządza klacz (wychudłą szkapę o imieniu Groza), zaprzęga ją do sań i stawia się w lesie na stanowisku pracy. Jej zadaniem jest zwożenie ściętego drewna na miejsce zwałki. Większość pracy wykonuje po ciemku, bo słońce zimą pokazuje się tylko na krótką chwilę. Jedynym odpoczynkiem w ciągu dnia pracy jest przerwa obiadowa, kiedy może trochę ogrzać się przy ognisku. Po ciężkiej pracy Janina Nowacka musi znów oporządzić konia i dopiero wtedy może wrócić do domu, gdzie czeka na nią mały synek. To najmilszy moment dnia.