Janina Nowacka urodziła się w 1907 r. w Kobryniu, w rodzinie inteligenckiej. W 1937 r. poślubiła Stanisława Nowackiego, syna dr med. Ludomira Nowackiego i Wandy z Bagniewskich. Stanisław wraz ze starszym bratem Wacławem wstąpił do służby zawodowej w lotnictwie wojskowym. Gdy Wacław zginął w 1928 r. jako pilot, na prośbę rodziców Stanisław wystąpił z lotnictwa. Ukończył Wyższą Szkołę Handlową w Warszawie i prowadził własną firmę. W 1937 r. kupił majątek ziemski Gaj na Polesiu i w tym samym roku ożenił się z Janiną. Zamieszkali w majątku i tam w kwietniu 1939 r. urodził im się syn, Jerzy Andrzej Nowacki. Po kampanii wrześniowej Stanisław przedostał się do Francji, a potem do Anglii, gdzie służył w polskim lotnictwie bombowym w ramach RAF. Janina w momencie wkroczenia wojsk sowieckich mieszkała z synem w majątku Gaj. W lutym 1940 r. została wywieziona z dziesięciomiesięcznym dzieckiem do obozu pod Archangielskiem. Swe przeżycia opisuje we wspomnieniach pt. „Dzień… Jeden z wielu”. Dzięki akcji gen. Andersa przedostała się z małym Jerzym do Iranu. Tam, poprzez Czerwony Krzyż, odnalazł ją mąż i wyrobił papiery na wyjazd do Anglii. Po długiej podróży, w grudniu 1943 r. kobieta przybyła z synem do Glasgow. Stanisław służył wtedy w 304. dywizjonie bombowym „Ziemia Śląska”, którego zadaniem była obrona wybrzeża. W dniu 14 stycznia 1944 r. dowodzony przez niego Wellington nie powrócił do bazy. Ciało Stanisława znaleziono dopiero 4 lutego 1944 w Zatoce Bristolskiej. Nowacka zamieszkała po jego śmierci w Londynie. Poszukując rodziny, natknęła się na ślad Wandy Bagniewskiej (po mężu Sarneckiej), ciotecznej siostry Stanisława, i nawiązała z nią kontakt, który zamienił się w długoletnią przyjaźń. Przeczuwając swą śmierć, poprosiła Wandę o opiekę nad synem.
Jerzy Andrzej Nowacki z pobytu w ZSRR pamięta: chorobę matki oraz wyjazd z Rosji pociągiem na początku 1942 r. W czasie tej podróży matka wysiadła z wagonu, by stanąć w kolejce po jedzenie, zostawiając go śpiącego w pojeździe. W międzyczasie pociąg ruszył. Matka goniła go innymi przez trzy kolejne dni. Małym zaopiekowali się w tym czasie polscy żołnierze. Nieco więcej wspomnień autor ma z Teheranu, gdzie mieszkał w namiocie w polskim obozie. Miał tam dużo towarzystwa w swoim wieku, a atmosfera była rodzinna, więc ten czas wspomina raczej przyjemnie. Po latach dowiedział się, że statek Almanzora, którym płynęli do Persji, w następnym rejsie został zatopiony torpedą. Ojciec zginął miesiąc po ich przybyciu do Anglii.