REZERWISTKA. PAMIĘTNIK 1939-1948
Swój pamiętnik Maria Ratuszyńska zaczyna od opisu gorączkowych przygotowań do wojny w sierpniu 1939 r. Jako żona i matka oficerów Wojska Polskiego doskonale zdawała sobie sprawę z nadchodzącego niebezpieczeństwa i, podobnie jak mąż i syn, zaangażowała się w pracę na rzecz kraju, organizując przyszłe punkty pomocy cywilom. Wybuch wojny nie był dla niej zaskoczeniem: „Gdy 1-go września wczesnym rankiem pierwsze bomby niemieckie zerwały nas z łóżek – nie byliśmy zaskoczeni ani zdziwieni.Spodziewaliśmy się po Niemcach wszystkiego najgorszego,więc i tego,że rozpoczną wojnę bez wypowiedzenia jej” (k. 3r). Szokiem dla autorki był natomiast rozkaz ewakuacji rodzin wojskowych, któremu – jako żona pracownika ministerstwa – musiała się poddać. Wkrótce wraz z najbliższą rodziną wyruszyła na wschód, w stronę Tarnopola. Po drodze mijała ślady zniszczeń wojennych, jej nastrój był jednak pozytywny, szczególnie gdy podróżowała przez wsie, których mieszkańcy byli przekonani o nieuchronnej klęsce Niemiec: „Umysły nasze ogłuszone ciosem wojny,nie mogły jeszcze pojąć tej strasznej tragedii,jaka spotkała Polskę,więc chyba tylko dlatego wierzyliśmy najbardziej optymistycznym plotkom” (k. 9r). Wkrótce dotarła do niej jednak groza sytuacji, gdy po krótkim pobycie w Tarnopolu rodziny oficerów Wojska Polskiego otrzymały rozkaz ewakuowania się do Rumunii. Tam, wbrew początkowym obawom, polscy uchodźcy spotkali się z bardzo ciepłym przyjęciem: „Dzieci rumuńskie przyszły nakarmić polskie dzieci i zabrać je – razem z matkami – na odpoczynek do swoich domów.Ten piękny powitalny gest dał nam dużo pociechy i nadziei na przyszłość,tymbardziej,że nie tylko dzieci rumuńskie były tak gościnne – przyszło również wielu obywateli rumuńskich zapraszać nas do swoich domów” (k. 15r-16r). Wkrótce rozpoczęło się gorączkowe reorganizowanie wojsk i przygotowania uchodźców do udania się w dalszą drogę, do Francji. Nim jednak autorka wraz z rodziną zdążyła wyjechać z Rumunii, tamtejsze władze podjęły decyzję o internowaniu Polaków: „Najgorszym okazało się rozporządzenie władz rumuński,które głosiło,że nie pojedziemy już do Francji,ale zostaniemy internowani w Rumunii [...]. Zaraz zaczęto podstawiać pociągi i rozwozić wszystkich w głąb Rumunii,gdzie przygotowano wiele obozów oficerskich i żołnierskich. Dla wszystkich oficerów sztabowych urządzono obóz w letniskowej miejscowości – Calimanesti” (k. 23r). Gdy w Rumunii na masową skalę zaczęły szerzyć się ucieczki polskich oficerów i ich rodzin, komendant obozu w Calimanesti – gdzie przebywała autorka – oświadczył swoim więźniom: „Pułkownik Mołdovianu mówił,że prywatnie ma dla naszych oficerów cześć i uznanie za tę ucieczkę,ale służbowo będzie jej przeszkadzał wszelkimi środkami” (k. 28r). Wkrótce doszło jednak do zaostrzenia polityki władz rumuńskich, które usiłowamły wymusić na polskich oficerach zawarcia pisemnego zobowiązania, zgodnie z którym ci, nie będą uciekać. Niemal nikt, jak pisze Ratuszyńska, podobnego zobowiązania nie podpisał, wobec czego polscy oficerowie osadzeni zostali w obozie zamkniętym i rozdzieleni z rodzinami.
Po tym wydarzeniu nastąpiło względne ustabilizowanie się sytuacji życiowej autorki. Choć pojedynczy oficerowie znikali i wyjeżdżali do Francji, ogólna atmosfera w obozach dla polskich uchodźców poprawiła się. W tym czasie Ratuszyńska prowadziła korespondencję z synami – jednym, przebywającym na Litwie oraz drugim, we Francji. Liczyła na rychłą ofensywę wojsk francuskich i klęskę Niemiec. Wczesnym latem 1940 r. dotarła do niej jednak wiadomość o upadku Francji i internowaniu jej synów. Po otrzymaniu tych wiadomości autorka popadła w apatię: „Teraz życie wlokło się z dnia na dzień.Ot...aby przeżyć.A dla mnie schodziło ono zupełnie automatycznie.W przepisowe dnie chodziłam do koszar,w inne znów mąż przychodził do mnie,a poza tym byłam zupełnie sama,bo unikałam ludzi. Zaczęłam rozpaczliwie tęsknić do synów i wyżywałam się tylko w pisaniu do nich listów.Bogu dzięki,że ta jedyna pociecha nie została mi odjęta” (k. 46r).
Na przełomie 1940 i 1941 r. nowy rumuński rząd zadecydował o wydaniu polskich oficerów w ręce Niemców, cywilów zaś odesłał do okupowanego kraju. W 1941 r., po długiej tułaczce Ratuszyńska dotarła do Warszawy, którą jawiła się jej zarazem jako miejsce swojskie, jak i tragicznie obce: „Domu już nie miałam,ani żadnej rodziny,choćby najdalszej.Z najbliższymi przyjaciółmi utrzymywałam bardzo luźny kontakt listowny,więc nie byłam pewna jak mnie przyjmą” (k. 60r). W Warszawie odnalazła się wyłącznie dzięki przyjaciołom z okresu przedwojennego, którzy zapewnili jej dach nad głową, pomogli znaleźć dorywczą pracę i wprowadzili w realia nowej, nieznanej stolicy.
W czasie okupacji Ratuszyńska podejmowała się różnych zajęć. Jednym z nich było „współprowadzenie” – jak się później okazało, czysto fikcyjne, gdyż autorka została oszukana – salonu brydżowego. Doświadczenie to okazało się jednak dla autorki źródłem przemyśleń na temat pomyślności jej własnego losu: „Przekonałam się,że Pan Bóg opiekuje się mną wszędzie,nawet w tak nieodpowiednim dla siebie miejscu,jak klub karciany.Otóż dowiedziałam się,że w tydzień po opuszczeniu przez mnie klubu – przyszła tam policja niemiecka – w nocy podczas największego ruchu,kazali stanąć wszystkim gościom twarzą do ściany,a w tym czasie robili rewizję [...]. Rankiem wypuszczono wszystkich,ale bez pieniędzy,ale najważniejsze, że klub musiał zostać zlikwidowany” (k. 85r).
W swoim pamiętniku Ratuszyńska poświęca wiele miejsca zbrodniom niemieckim. Zwraca uwagę na fakt, że wobec nasilających się prześladowań Żydów mieszkańcy warszawy coraz mniej przejmowali się ich losem: „Za takie postępowanie wszyscy Polacy czuli oburzenie i wstręt do Niemców,a dla Żydów głębokie współczucie.Ale,że sami cierpieliśmy coraz bardziej,traciliśmy swoich w różnych obozach z każdym rokiem więcej i obawialiśmy się ciągle o własną skórę,więc z konieczności nie rozczulaliśmy się nad Żydami” (k. 105r). Przy tej okazji pisze pisze obszernie o pracy konspiracyjnej Polaków, polowaniach na żołnierzy niemieckich organizowanych przez Armię Krajową oraz o własnych doświadczeniach związanych z przemycaniem nielegalnego towaru.
Wybuch powstania warszawskiego zastała autorkę w jej mieszkaniu na Żoliborzu, skąd już trzeciego dnia trwania walk została zabrana wraz ze wszystkimi sąsiadami na Cytadelę, gdzie miała być rozstrzelana za wspieranie powstańców. Na miejscu okazało się, że grupa Ratuszyńskiej zostanie oszczędzona i osadzona chwilowo w baraku. Tam autorka była świadkiem początkowego etapu wyburzania Warszawy. Przy tej okazji odnotowała: „Zanim zburzono dom – pomogli Niemcy mieszkańcom wynieść dużą ilość ich ruchomości.O takiej dobrotliwości Niemców nie słyszałam nigdy,a zwłaszcza podczas powstania.Albo tak byli zaskoczeni w pierwszych dniach,że obawiali się nas,albo będąc Austriakami – byli ludźmi” (k. 143r-144r).
Po uwolnieniu kolejny miesiąc powstania autorka spędziła u swej przyjaciółki na Starym Żoliborzu, gdzie próbował handlować i tworzyć zapasy na jeszcze gorsze czasy. Pobyt na Żoliborzu stał się dla niej udręką: „W piwnicach coraz częściej wybuchały kłótnie,szerzyły się plotki i panowała zazdrość o każdy większy kawałek suchara.Wszyscy posiadacze jedli swoje zapasy pokryjomu,niektórzy dopiero w nocy i nikt już nie dzielił się z drugimi. Moralnie też nie było można znieść tej piwnicznej udręki,a choć ogólna postawa wszystkich była nieugięta,lecz człowiek jest tylko niedoskonałym tworem Bożym,więc dlatego najaw zaczęły wychodzić wszelkie wady i ułomności ludzkie” (k. 163).
Pod koniec września, wycieńczona i zrezygnowana autorka dostała się do obozu w Pruszkowie, w którym spędziła trzy dni: „Wreszcie trzeciego dnia zostaliśmy posegregowani i porozdzielani na grupy,z których jedna miała być wysłana do Niemiec,a druga pozostawała w Kraju.Obie z Anielą należałyśmy do tej ostatniej,więc teraz tylko oczekiwałyśmy na pociąg mający nas zawieźć w nieznane” (k. 174r). Z Pruszkowa przetransportowana została Ratuszyńska do Jędrzejowa, gdzie we względnym spokoju dotrwała do zajęcia tych okolic przez Armię Czerwoną. Gdy tylko zaczęły się przemiany gospodarczo-społeczne, organizowane przez pośpiesznie tworzone władze komunistyczne, autorka natychmiast przyjęła posadę zastępczyni administratora majątku w okolicach Jędrzejowa, co pozwoliło jej dotrwać do końca wojny: „Przydzielono mi mieszkanie i ordynarię składającą się z dziesięciu metrów kartofli,trzech metrów żyta,jednego metra jęczmienia i jednego metra pszenicy.Tylko przez obrotność mego języka udało mi się jeszcze wytargować krowę,największą naszą karmicielkę aż do końca pobytu w Rudkach” (k. 190r).
Ostatnią część pamiętnika autorka poświęciła na opis swojego wyjazdu do zrujnowanej Warszawy i prób znalezienia mieszkania oraz stałego zatrudnienia. Z bólem reaguje na widok szabrowników, siłą zajmujących mieszkania w zniszczonej stolicy i rabującej pozostały majątek jej byłych mieszkańców. Siłę do życia przywrócił jej dopiero odnowiony kontakt korespondencyjny z synami i mężem, deklarującymi rychły powrót do Warszawy. Pamiętnik kończy się wraz z powrotem męża Ratuszyńskiej z niewoli.