Zapamiętane. 1915. Dalszy ciąg
Wspomnienia z 1915 r. rozpoczyna Tekla Bogusz od opisów gorączkowych przygotowań na nadejście powracającego z zachodu frontu rosyjsko-austriackiego. Autorka, wraz z mężem i pozostałą służbą w majątku derewlańskim, nieustannie kontynuuje rozpoczętą rok wcześniej akcję zakopywania dobytku, mając nadzieję, że uda jej się uratować cokolwiek na rozpoczęcie powojennego życia. Wraz z nadchodzącym frontem dociera do niej jednak hiobowa wieść: „Jak grom spadła na nas wiadomość, że został wydany armiom rosyjskim cofającym się rozkaz Mikołaja Mikołajewicza, by wszystko palić i niszczyć, zaś wszystkich mężczyzn od 15 do 50 lat uprowadzać jako zakładników w głąb Rosji. Istotnie rozkaz taki istniał i zostawał jak najściślej wykonywany przez krótki czas w czasie cofania się Moskali za linię Bugu, potem został zniesiony, niestety jednak biedne Derewlany padły jego ofiarą w całym słowa tego znaczeniu” (k. 20r). Wobec rozkazu carskiego autorka zmuszona była rozstać się z mężem, który pomimo początkowego ukrywania się przed wojskami rosyjskimi został w końcu zesłany w głąb Rosji, skąd powrócił dopiero w 1918 r.
Pozbawiona męża i większości służby, spędziła pamiętnikarka początek lipca wraz ze swoją córeczką w zawczasu przygotowanych bunkrach ziemnych. W nich to przeczekała względnie bezpiecznie przejście frontu – szczęście uśmiechnęło się do niej, okazało się bowiem, że dowódcą dywizji, która zajęła okolice Derewlan, był gen. Tadeusz Rozwadowski, który natychmiast wziął zaprzyjaźnioną z nim autorkę w opiekę, goszcząc m.in. na swoich obiadach. Na kolejnych kartach umieszcza Bogusz kilka wspomnień z tych czasów, m.in. niedoszły sąd wojenny nad rzekomym szpiegiem rosyjskim: „Tknięta przeczuciem wyszłam i rozpoznałam w schwytanym… starego Hrycla Katruna. Świnki u nas przez szereg lat miał w swej pieczy. Biedaczysko, przestraszony, zawsze się jąkał i słowa nie mógł wymówić, a w owych czasach niewiele było potrzeba, by zostać podejrzanym. Ma się rozumieć, Katrun został zaraz uwolniony, a Honwedzi usłyszeli znowu zapewne parę miłych słów” (k. 29r–30r). Pomimo życzliwości gen. Rozwadowskiego i innych oficerów austriackich kolejne tygodnie i miesiące upływały pod znakiem dalszych strat: zniszczenie Derewlan, wyniszczone pola, głód: „Trudno sobie wyobrazić większego zniszczenia i spustoszenia jak to, co tu zastałam. Chodziłam jak błędna po ogrodzie wzdłuż i wszerz poprzerzynanym liniami okopów. Wszędzie snuło się jeszcze mrowie wojska. […] Jeden mur z wieży naszego domu stoi jeszcze. […] Zresztą jeżeli jeszcze jakieś mury z 22 budynków gdzieniegdzie pozostały, to wszystkie noszą na sobie gęste ślady kul” (k. 40r). Swoje wspomnienia z 1915 r. kończy autorka opisem pośpiesznie i późno przeprowadzonych żniw i zasiewów oraz prowizorycznej odbudowy zrujnowanego domu.