Mój rodzinny dom
Celina Wiszniewska opisuje swoje przeżycia związane z deportacją w głąb Rosji. Przed wojną mieszkała z rodzicami w Białobrzegach k. Augustowa. Jej ojciec wybudował tam dom, na który zarobił, pracując przez pięć lat we Francji. W momencie wybuchu wojny był gajowym, matka zajmowała się domem. Mieszkała z nimi też babcia Róża, matka ojca. W latach trzydziestych z Ameryki wróciła jej siostra, a ponieważ była samotna, przylgnęła do ich rodziny. Dała rodzicom pieniądze na działkę, którą rodzice upatrzyli sobie nad Kanałem Augustowskim. Ale wojna pokrzyżowała wszystkie plany. Znajomy pracujący jako sekretarz gminy ostrzegł ojca, że jego nazwisko znalazło się na liście sporządzonej przez Rosjan. Ojciec postanowił zniknąć na jakiś czas, przedostał się przez zieloną granicę do Prus Wschodnich. W domu zostały mama, babcia i trzyletnia Celina. W dniu 10 lutego 1940 r. zostały wywiezione na Syberię. Podczas aresztowania zarekwirowano im dolary zgromadzone na kupno działki. Ale kobietom udało się zabrać trochę wartościowych rzeczy (m.in. maszynę do szycia), które później pomogły im przetrwać trudne czasy na zesłaniu. Jechali wagonami bydlęcymi siedem tysięcy kilometrów, transport trwał ok. miesiąca. W czasie jazdy modlili się i śpiewali pieśni religijne, najczęściej „Serdeczna Matko”. Celem podróży okazał się Kwitek k. Tajszetu, pomiędzy Krasnojarskiem a Irkuckiem. Zakwaterowano ich w drewnianych barakach ogrodzonych drutem kolczastym. Dokuczały im pluskwy i prusaki, szerzyły się choroby, panował głód. Wiele osób umierało. Latem 1941 r., po zawarciu układu Sikorski–Majski, mogli już poruszać się po całej Syberii, więc jesienią rodzina autorki wraz z kilkoma innymi przenieśli się do kołchozu Krasnyj Chleborob w Iłanskij Rajon, Krasnojarski Kraj. Matka szyła odzież roboczą, potem wypiekała chleb. Latem było trochę lepiej z wyżywieniem, bo zbierali runo leśne. Matka pracowała w polu od świtu do nocy. Celina zostawała z babcią. Gdy babcia zmarła w 1944 r., pomogła im Rosjanka, która opiekowała się dziewczynką pod nieobecność matki. Stosunki Polaków z Rosjanami były poprawne, nie byli dyskryminowani. Głodowali wszyscy tak samo. Przewodniczącym kołchozu był niejaki Makowiecki, podobno jego przodkowie byli Polakami zesłanymi na Sybir po powstaniach narodowych. Był życzliwy dla Polaków. Mogli obchodzić święta religijne, a nawet narodowe. Władze kołchozu udostępniały im świetlicę na przedstawienia z okazji 11 Listopada. W 1944 r. dotarli do nich przedstawiciele Związku Patriotów Polskich. Powstało pierwsze koło i zaczęło się nauczanie polskich liter. Pojawiły się paczki z UNRRA. W 1945 r. zaczęły docierać listy od ojca. A w 1946 r. przyszła wiadomość o formowaniu transportu do Polski. W połowie marca wyruszyły w podróż do kraju. Ojciec czekał na nie w Białymstoku. Zabrał je do Bartoszyc na tzw. Ziemiach Odzyskanych (woj. olsztyńskie), gdzie się osiedlił w małym robotniczym mieszkaniu. Ich dom w Białobrzegach spalił się podczas frontu. Rodzice zmarli w 1985 r. Matka, w ostatnich latach chora na Alzheimera, zrywała się nocami, odzywał się koszmar sprzed lat.