Wspomnienia Wandy Tomaszewskiej
Wanda Tomaszewska wspomina pierwsze miesiące II wojny światowej. W 1939 r. miała dziesięć lat i mieszkała z rodzicami i starszą siostrą w miejscowości Wielka Brzostowica Wielka k. Grodna. Ojciec był policjantem i był ogólnie szanowany i lubiany w lokalnej społeczności. Kilka dni przed wybuchem wojny ojciec, przeczuwając, co go czeka, razem z kilkoma kolegami starali się przedostać przez Litwę na Zachód, ale przejścia już nie było, więc wrócili. W międzyczasie władzę w miasteczku objęli miejscowi komuniści. Ojciec postanowił wywieźć całą rodzinę do Łodzi. Razem z nimi jechali również koledzy ojca – w sumie cztery rodziny. Wynajęto cztery furmanki. Gdy się pakowali, koło ich budynku pojawili się ludzie z czerwonymi opaskami na rękawach i karabinami. Postrzelili ojca w klatkę piersiową. W miasteczku był tylko jeden lekarz, który bał się opatrzyć jego ranę, zgodził się tylko obandażować. Ruszyli w drogę, ale w miasteczku Hołyczka czekała na nich zasadzka. Mężczyźni, którzy chcieli ominąć miejscowość, zostali zamordowani w lesie. Ojciec, ranny, został na furmance. Gdy dopadli ich prześladowcy, zrewidowali furmanki, a ojca skatowali. Chcieli ich wszystkich zabić, ale ktoś ich od tego odwiódł. Ostatecznie cofnięto ich do punktu, skąd wyruszyli. Gdy weszły tam wojska radzieckie, matka wywiozła ojca nocą do Grodna (sześćdziesiąt kilometrów) i umieściła go w szpitalu pod zmienionym nazwiskiem. Przeszedł tam operację, ale rana się nie goiła przez wiele miesięcy. W międzyczasie wróciła po dzieci i cała rodzina zamieszkała w Grodnie. Gdy prześladowcy natrafili na ich ślad, ojciec postanowił uciec do Łodzi. Było to zimą 1940 r. Wtedy Wanda widziała ojca po raz ostatni. Wszelki ślad po nim zaginął. Nawet późniejsze poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Po odjeździe ojca dziewczynki z matką tułały się po obcych ludziach, dla bezpieczeństwa każda mieszkała gdzie indziej. Obie z siostrą chodziły do rosyjskiej szkoły, ale i tam zostały rozpoznane. Matka znalazła im więc polską szkołę. Trwały masowe wywózki na Sybir. W szkole często kogoś brakowało. Autorka pisze, że najgorsze były noce czwartkowe i piątkowe, kiedy bali się, że przyjedzie po nich samochód i ich wywiezie. Potem nastała okupacja niemiecka, dwa fronty, nowe dramatyczne przeżycia i strach. Autorka z siostrą i matką przyjechały pod koniec 1946 r. z Grodna na Ziemie Zachodnie, zostawiając za sobą cały dorobek rodziców.