Żydzi "Rumuńscy Obywatele"
Dokument z datą dzienną 30 sierpnia 1945 roku. Obejmuje wydarzenia z lat 1939-1945.
Na rękopisie dodany tytuł, nieuwzględniony w inwentarzu archiwalnym: Żydzi "Rumuńscy Obywatele" (pisownia zgodna z oryginałem).
Dokument otwierają wyjaśnienia Autorki dotyczące rumuńskiego obywatelstwa – zapisała, że postarali się o takie, ponieważ Żydzi legitymujący się innymi niż polskie obywatelstwami nie musieli wprowadzać się do getta, ani nosić opasek z gwiazdą Dawida. Dodała, że wielu innych Żydów postępowało podobnie.
Ponieważ mieszkanie Autorki znajdowało się w części miasta przeznaczonej pod dzielnicę niemiecką, rodzina musiała je opuścić. Nie mając innej możliwości zamieszkali w warsztacie tapicerskim, w którym pracował ojciec Autorki. Dodała, że Niemcy w krótkim czasie zabrali im wszystko, nie tylko rzeczy pozostawione w mieszkaniu ale i to, co mieli ze sobą.
Autorka mieszkała w pokoju, obok warsztatu, półtora roku. O okresie tym w relacji nie napisała praktycznie nic. Zanotowała za to, że pewnego dnia (brak daty) odwiedzili ich dwaj żandarmi, wyciągnęli z łóżek i kazali opuścić pomieszczenie. Nie stosowali się do rozporządzenia dotyczącego obcokrajowców, choć Autorka próbowała wyjaśniać, że mają obywatelstwo Rumunii.
Kobieta zapisała, że tego samego dnia, bojąc się konieczności przeprowadzki do getta, postanowili wyjechać z miasta i zamieszkali w Bieńczycach, pod Krakowem. Nie odnotowała jak odbyła się ta podróż, ani ile rzeczy miała ze sobą, dodała za to, że mieszkali w izbie przy gospodarzu (brak imienia i nazwiska). Zapisała też, że jej ojciec codziennie musiał jeździć do Krakowa, do pracy, co wiązało się z niebezpieczeństwem aresztowania. Kilkakrotnie był zatrzymywany przez ludzi, którzy znali go sprzed wojny i wiedzieli o jego pochodzeniu, udawało mu się jednak przekonywać mundurowych, że jako posiadacz obywatelstwa innego państwa może poruszać się po mieście. W końcu jednak został aresztowany i trzy miesiące spędził w więzieniu na ulicy Józefińskiej.
Następna część relacji dotyczy okresu, w którym wydano nakaz stawiennictwa wszystkich obywateli Rumunii w wyznaczonych do tego miejscach. Autorka zapisała, że rodzina rozumiała, iż zastosowanie się do niego skończyłoby się deportacją do obozu koncentracyjnego dla internowanych, dlatego też razem postanowili nie postępować zgodnie z nim. Dodała, że rozumieli, że pozostanie w Bieńczycach było niemniej ryzykowne. W krótkim czasie po wyjściu tego prawa, rodzina została zidentyfikowana jako żydowska. Sąsiedzi nasyłali na ukrywających się niemieckich żandarmów twierdząc, że ci ukrywają u siebie żydowskich partyzantów (w relacji szczegółowy opis takiego zdarzenia). Wybierali to oskarżenie wiedząc, że Niemcy nie reagowali na donosy o ukrywających się Żydach – nie zdawali sobie sprawy z ukazu dotyczącego Rumunów. W czasie jednej z rewizji mundurowi, po kilku godzinach rozmowy, dali się przekonać, że rodzina nikogo nie ukrywa, uwierzyli też, że nie mają do czynienia z Żydami. Opowiedzieli też, kto składał donosy i poinformowali, że rodzina Autorki ma w wiosce wielu wrogów i że powinna na siebie uważać.
Końcową część dokumentu Autorka poświęciła opisaniu wydarzeń, których była świadkiem po wyprowadzce z Krakowa. Pierwszym z nich było zamordowanie starszego Żyda, który wracał z synagogi bez opaski. Niemieccy żołnierze zmusili go do dwukilometrowego biegu, po czym odebrali mu tałes, zdeptali i wrzucili do rzeki. Samego mężczyznę rozstrzelali. Drugą jest historia dwóch Żydówek, zatrzymanych na stacji kolejowej bez dokumentów i opasek. Kobiety zostały zabite przez polskich policjantów. Autorka dodała, że oba miejsca pochówków są nieoznakowane, a ona jest w stanie je wskazać.