Relacja Pauliny Bachor
W dokumencie autorka opisuje aresztowanie jej rodziny (dziesięcioosobowej – rodzice i ośmioro dzieci: troje chłopców i pięć dziewczynek) przez NKWD w dniu 10 lutego 1940 r. Jak wspomina autorka, żołnierze przyszli do ich domu nad ranem i po zrobieniu rewizji wyznaczyli im pół godziny na spakowanie się. Rodzinę zawieziono ich na stację w Żydaczowie, gdzie polecono im wsiąść ich do wagonu towarowego pociągu. Po kilku godzinach stania na mrozie transport ruszył na Wschód. Autorka relacjonuje, że co jakiś czas jej bliscy dostawali trochę kaszy i wodnistej zupy, jednak zapasy szybko się wyczerpały. Po miesiącu podróży dotarli do Komi ASRR (Komijska Autonomiczna Republika Radziecka), dalej zawieziono ich saniami na „uczastok” („dzielnicę” zsyłki), znajdujący się głęboko w lesie. Umieszczono ich w barakach i na drugi dzień wysłano do pracy przy wyrębie drzew. Z rodziny autorki pracowało tam sześć osób. Wynagrodzeniem za pracę była porcja chleba. Razem z nimi wywieziono siedemdziesięciopięcioletniego brata matki autorki, zmarł zaraz po przyjeździe na Syberię. Najmłodsza siostra piszącej, trzyletnia Józia, również zmarła na początku pobytu w łagrze. Ojciec zmarł w 1943 r., w wieku pięćdziesięciu dwóch lat. Rok po nim, w tym samym wieku, odeszła matka kobiety. Także inni członkowie rodziny nie wytrzymali trudów zesłania. Z całej rodziny została tylko ona oraz jej dwunastoletni brat, Józef. Jak wspomina kobieta został zabrany do sierocińca, ale uciekł stamtąd i wrócił na „uczastok”. Tam opiekowała się nim pisząca. Choć oboje wkrótce zachorowali na tyfus, udało im się uniknąć śmierci. Zgodnie z dalszą relacją piszącej, po czterech i pół roku rodzeństwo przewieziono do Woroneża (sowchoz Piotrawski), gdzie również pracowali, jednak nie dokuczał im już tak zimny klimat. Mieszkali wówczas blisko rosyjskich, przychylnych im rodzin. Byli pozbawieni jakiejkolwiek wiadomości o życiu poza ich sowchozem. W marcu 1946 r. ogłoszono, że mogą wracać do Polski. Rodzeństwo przyjechało transportem do Zielonej Góry. Autorka otrzymała na miejscu pracę w kuchni, a brat pasł krowy u lokalnego gospodarza za wyżywienie. Jak przyznaje pisząca, nikt się nimi nie interesował. W 1953 r. kobieta wyjechała do Bielska, gdzie dostała pracę jak pomoc kuchenna w szpitalu. Potem, aż do emerytury, pracowała jako dozorczyni.