Moje wspomnienia z r. 1944/45
Maria Bałruch przeżyła II wojnę światową jako dorastające dziecko, co odcisnęło piętno na jej dalszym życiu. Szczególnie trudny był moment przesiedlenia, gdy nadszedł front rosyjsko-niemiecki. Zostali ewakuowani nocą na północ od rzeki San w Bieszczadach. Szli pieszo wśród huku wystrzałów, omijając trupy ludzi i zwierząt. Matka niosła na plecach niewielki dobytek, jaki udało im się zabrać z domu. Dotarli do miejscowości Dynów, gdzie przyjęła ich rodzina Burnałów. Choć biedni, dzielili się żywnością z przybyszami. W ich domu zatrzymało się około sześćdziesięciu uchodźców. Autorka wspomina, że byli oni dla siebie życzliwi i uprzejmi. Po dwóch miesiącach tułaczki wysiedleńcy powrócili do zniszczonych domów. Wokół były zasieki i zaminowane wykopy, które jeszcze po wojnie zbierały krwawe żniwo. Ojciec Marii przebywał w niemieckim obozie jako jeniec wojenny. Wrócił po wojnie schorowany, wkrótce zmarł. Autorka została nauczycielką historii. Jej uczniowie chętnie słuchali jej wspomnień z okresu wojny.