Halina Martin do Elżbiety Zawackiej, 1980–2006
Listy do mieszkającej w Toruniu Elżbiety Zawackiej, ps. „Zo”, pisane z Londynu na przestrzeni dwudziestu sześciu lat 1980-2006. Kobiety są ze sobą zaprzyjaźnione, a ich listy są coraz bardziej serdeczne, pełne ciepła i zrozumienia. W większości dotyczą spraw związanych z AK, ale poruszają także wątki prywatne. Obie kobiety odegrały bardzo ważne role zarówno w konspiracyjnej działalności podczas okupacji, jak i w latach powojennych, wykonując tytaniczną pracę kombatancką m.in. na rzecz dokumentowania historii polskiego podziemia. Ich losy powojenne bardzo się różniły. Zawacka pozostała w Polsce, doznając różnego rodzaju szykan, zaś Martin wyjechała do Londynu, gdzie prężnie działała w kręgach emigracyjnych. Listy kobiet znajdują się dwóch teczkach.
Od pierwszych listów czuć, że kobiety bardzo sobie przypadły do gustu. Halina Martin ceni podejście Zawackiej do życia i do ludzi. Podoba jej się w niej szybkość i logiczność myślenia i umiejętność dążenia do celu. Wielokrotnie podkreśla, że to dla niej wielki zaszczyt i szczęście móc cieszyć się przyjaźnią i serdecznością tak wybitnej osoby. Chciałaby mieć koło siebie kogoś takiego kalibru. Z listów wynika, że kobiety spotkały się również osobiście. Co najmniej dwukrotnie Zawacka odwiedzała Martinową w Londynie, zarówno w starym mieszkaniu, jak i w domu, do którego Martin przeprowadziła się jesienią 1980 r.
Dużo miejsca w korespondencji zajmują sprawy kombatanckie. Martin opisuje swoją działalność w organizacjach emigracyjnych, m.in. w londyńskim Kole AK, w Studium Polski Podziemnej (SPP), w redakcji Biuletynu Informacyjnego. Wyjaśnia na czym polega jej praca w Funduszu Inwalidów AK i Pomocy na Kraj. Wspomina o projektach związanych ze sprowadzaniem Polaków z Kazachstanu, czy utworzeniem Uniwersytetu Polskiego w Wilnie. Wiele czasu poświęca na archiwizowanie i opracowywanie dokumentów związanych z AK (w ramach SPP) oraz na pisanie artykułów w prasie emigracyjnej, głównie na temat Państwa Podziemnego. Wspomina także o swojej książce o Szarych Szeregach, wydanej w 1982 r. w Londynie, a której poświęciła 5 lat pracy. W tym samym czasie pracuje z Haliną Czarnocką nad książką o kobietach w AK. Przygotowuje się również do publikacji na temat powstań śląskich, z którymi związana jest ze względów rodzinnych. W jednym z listów pisze, że analizując dokumenty, doszła do zaskakujących wniosków, które obalają dotychczasowe spojrzenie na ten temat. Ponadto dowiadujemy się o różnych artykułach, które Martinowa publikuje, m.in. napisała artykuł o „Zo” (pseudonim konspiracyjny Zawackiej).
Autorka dzieli się z przyjaciółką swoimi odczuciami i wrażeniami. Zwierza jej się, że staje się antyfeministką. Nie lubi pracować z kobietami i często skarży się, że kobiety ciągle mają jej coś za złe, wiecznie narzekają, plotkują, a same niewiele robią. Woli współpracę z mężczyznami. Pracy poświęca bardzo dużo czasu i energii. Nie ma kiedy odpocząć. Przez ostatnie kilkanaście lat była zaledwie raz na urlopie.
W wielu miejscach znajdujemy odniesienia do sytuacji w Polsce, aczkolwiek autorka nie pisze wprost swoich opinii [prawdopodobnie ze względu na cenzurę]. Wiemy, że śledzi wydarzenia w kraju i na początku lat 80-tych (zwłaszcza w stanie wojennym) organizuje transporty z żywnością i odzieżą. Często słucha polskiego radia, chce być na bieżąco zorientowana w sytuacji. Dopiero od lat 90-tych, pozwala sobie na bardziej otwarte komentarze. Bardzo krytykuje wybór gen. Jaruzelskiego na prezydenta. Nie chce pojechać do Polski, mimo wielokrotnych zaproszeń, nawet z wysokich szczebli państwowych. Nie chce rozdrapywać starych ran. W jednym z listów pisze, że PRL zabrał jej wszystko, cały majątek, a gen. Jaruzelski mieszka w jej domu rodzinnym (Warszawa, ul. Ikara 5). Na stałe tym bardziej nie wróci, bo w podeszłym wieku byłaby tam tylko ciężarem, a z Londynu może jeszcze pomóc wielu osobom. Dowiadujemy się, że pomaga nie tylko ludziom z Polski, ale też wynajduje potrzebujących na Wileńszczyźnie, na Wołyniu. Nigdy nie przyjęła żadnych odznaczeń za swoją działalność, niezależnie z czyich rąk (nawet od samego Bora nie przyjęła). Niechętnie mówi o swych zasługach, uważając je za rzecz naturalną. Wyznaje zasadę: ciszej będziesz, dalej zajedziesz. Czasem jednak pojawiają się jakieś informacje dotyczącej jej tajnej działalności z kresu okupacji.
Ze spraw prywatnych porusza głównie kwestie rodzinne, zdrowotne i mieszkaniowe. Wspomina o przeprowadzce do domu na Hotham, która wymagała od niej dużo pracy, szczególnie przeniesienie księgozbioru i archiwum. Co jakiś czas wyjeżdża do Nowego Jorku, do chorej matki. Latem zwykle gości ją u siebie. Matka, pomimo swojego bardzo podeszłego wieku, jest ciągle sprawna umysłowo, choć w ostatnim stadium choroby nowotworowej przejawia dużą nerwowość. Autorka pisze też czasem o stanie swojego zdrowia. Artretyzm powoduje, że ciężko jej pisać (łatwiej jej się pisze na maszynie). Ma też kłopoty ze wzrokiem (katarkata na jednym oku), które utrudniają jej pracę. Ponadto poważne problemy z kręgosłupem. W tekście znajdują się również wzmianki o innych członkach rodziny: o chorobie córki, o umierającym wujku. W 1994 r. jej starsza córka ulega poważnemu wypadkowi samochodowemu, po którym jest całkowicie sparaliżowana od szyi w dół. Trzeba ją było sprowadzić z Włoch, gdzie mieszkała przez ostatnie 5 lat przed wypadkiem, i umieścić w szpitalu w Anglii. Pisze też o niektórych znajomych.