Wspomnienia Ireny Bryk
Wieś Stanisławówka, w której autorka mieszkała z rodziną, leżała na północ od Lwowa, w dawnym powiecie żółkiewskim. Zamieszkiwali ją sami Polacy (130 rodzin). Gospodarstwa były małe, ludzie dorabiali w majątku barona Horotza. Przez wieś płynęła rzeka Świnia, a nieopodal było miasteczko Mosty Wielkie, gdzie był kościół i cerkiew. W okolicznych wsiach przeważała ludność ukraińska, która zaczęła atakować Polaków i palić ich domy.
Tak stało się również ze wsią Stanisławówka 14 kwietnia 1944 r. Od strony lasy nadeszły „bandy”, paląc domy i zabijając Polaków. Ludzie uciekali na pola. Zaopiekowali się nimi Polacy z miasta Żółkiew, pomogli im rozlokować się po wsiach południowej Polski. Autorka wraz z rodzicami udała się do wsi Sromowce Wyżne, do ciotki. Zamieszkali w małym domku nad brzegiem Dunajca. Ojciec zarabiał, przeprawiając ludzi łodzią przez rzekę. Do Ireny przyjechał chłopak, z którym przyjaźniła się jeszcze w Stanisławówce. Pobrali się. Wojna się kończyła i trzeba było szukać miejsca do życia. Skierowano ich do urzędu repatriacyjnego w Inowrocławiu. Tam dostali przydział na gospodarstwo poniemieckie we wsi Zawiszyn, gm. Rojewo (25 ha), na dwie rodziny. Oboje z mężem sprowadzili swoich bliskich. Żyło im się różnie, ale na chleb starczało. Urodziło im się sześcioro dzieci (syn i pięć córek). Syn został na gospodarstwie, a córki pokończyły studia i zamieszkały w mieście. Irena z mężem w chwili spisywania wspomnień byli już po siedemdziesiątce i na emeryturze. Mieli 12 wnucząt. Syn rozwinął gospodarstwo, wybudował dom, kupił maszyny, został nowoczesnym rolnikiem. Mąż odwiedził rodzinne strony. Po ich wsi nie było śladu, rozebrano także pałac barona Horotza. Została tylko rzeka i ich wspomnienia.