Od Litwy do Rhodezji
Wspomnienia Heleny Lenartowicz p.t. „Od Litwy do Rodezji” (inny tytuł: „Z Oszmiany do Salisbury”) zostały napisane przez nią na podstawie jej dziennika, pisanego w wędrówce przez Rosję i Persję do Rodezji (obecnie Zimbabwe). Jest po części kontynuacja wspomnień jej męża, Klaudiusza Jerzego Riedla, p.t. „Od Wisły do Zambezi”.
Tekst rozpoczyna się od opisu rodziny autorki. Dowiadujemy się o jej dziadkach i rodzeństwie rodziców. Mieszkali na Wileńszczyźnie w Sierkowcach k. Oszmiany (obecnie Białoruś), później w Lebiesach (w budynku szkoły), a ostatecznie w Nowopolu. Jej ojciec był nauczycielem w szkole w Lebiesach, matka do urodzenia pierwszego dziecka również. W domu było dziesięcioro dzieci, ale troje zmarło w wieku niemowlęckim. Pozostali to: Helena (najstarsza), Stanisław, Irena, Witold, Danuta, Tadeusz, Leonard. Autorka podkreśla katolickie wychowanie w domu rodzinnym.
Autorka opisuje swoje dzieciństwo, jak chodziła do szkoły w Lebiesach, potem w Oszmianie. Po skończeniu 7-klasowej szkoły w Oszmianie, poszła do Seminarium dla Wychowawczyń w Wilnie. Praktyki odbywała w przedszkolach na wsi białoruskiej. Po wybuchu wojny wraca do domu. 17.09. do Polski wkracza Armia Czerwona. W końcu września Helena rozpoczyna naukę w szkole pielęgniarskiej w Wilnie. Opisuje manifestację (2.11.1939 r) przy grobie matki Piłsudskiego na Rossie, gdzie znajduje się jego serce. Manifestacja została brutalnie rozgoniona przez policje litewską. Dowiadujemy się także o innych szykanach wobec Polaków, jak zwalnianie polskich wykładowców ze szkół. Helena wraca do Oszmiany i robi kurs z wykładowym językiem białoruskim i rosyjskim, po którym podejmuje pracę nauczycielki w szkole w Lebiesach. W tym czasie zaczyna się wywożenie polskich rodzin w głąb Rosji. Jej rodzinę również zabrano z Nowopola. Ale nie cała rodzina była razem. Ojciec siedział w więzieniu, zaś Danka i Leonard zostali z ciotką (siostrą matki) w Sierkowcach (zobaczyła ich ponownie dopiero po 16 latach w Londynie). Helena, chcąc się pożegnać z bliskimi, pojechała na stację i ją również zabrano do transportu.
Autorka opisuje transport, który trwał ok. trzech tygodni (czerwiec-lipiec 1940 r.). Wyładowali ich na stacji Białowoda, a po kilku dniach przenieśli do baraków w lesie, gdzie pracowali przy wyrębie drzew. Helena pracowała przy spławianiu drewna. Praca ciężka, ciągle w wodzie. Ich grupa mieszkała ok. 20 km od centralnego obozu w namiotach zrobionych z pałatek. Autorka opowiada o życiu kołchozowym, trudnych warunkach, kiepskim wyżywieniu (ziemniaki). Dużo się modli. Amnestia [12.08.1941 r.] niewiele zmieniła ich położenie, aczkolwiek docierały do nich wieści o tworzeniu Wojska Polskiego. Ona i Stach złożyli podanie do wojska, niestety długo nie było żadnych oficjalnych wiadomości, same pogłoski. Byli wolni, ale musieli czekać na dokumenty, które bardzo długo nie nadchodziły. Nie mieli też pieniędzy na podróż. W końcu 11.10.1941 r. przewieziono ich ciężarówkami do Pietrowskiego Jeziora, a dwa tygodnie później pociągiem przez góry Pamira, Ałtaj, Ałma-Ata, Taszkient, do Farabu (połączone dwa transporty z Wileńszczyzny i Podola). Następnego dnia załadowali na barke do Urgienu. Płynęli rzeką Amu-Daria, w potwornym ścisku, nie było gdzie spać. 18.11.1941 r. wysadzili wszystkich na brzeg, skąd rozwieziono ich do kołchozów. Rodzina Heleny znalazła się w kołchozie Kyzyłbajrak (Uzbeskistan). Panowała tam straszna nędza. Praca była bardzo ciężka (przy zbieraniu waty), a jedzenia niewystarczająco. 27.11.1941 r. znowu załadowano ich na barki, nie wiedzieli, dokąd płyną. Było zimno, ciasno, panował głód i brud. Ludzie chorowali i umierali. Brzegi Amu-Darii usiane były polskimi grobami. Potem przeładowano ich do pociągu. 19.12.1941 r. znaleźli się w Ramaszac. Stamtąd zabrano ich do kołchozu Woroszyłow. Warunki w tamtejszych kołchozach były jeszcze gorsze, brakowało jedzenia, gonili ich do pracy.
W lutym 1942 r. Helena udała się do Guzaru, by zgłosić się do wojska. Musiała tam czekać kilka dni, zanim udało jej się dostać do obozu wojskowego. Po niej przyjechali jej bracia, Stach i Tolek, i zgłosili się do junaków. Mama, Irka i Tadek zostali jeszcze w kołchozie. W Guzarze również są ciężkie warunki, dużo ludzi choruje, umiera. Helena robi najpierw kurs szoferski – chce być w plutonie sanitarnym. Potem przenosi się do żandarmerii. Tu jest zadowolona. Dostaje mundur polskiego żołnierza. Jest dumna i zadowolona. 23.03.1942 r. przewożą ich pociągiem do Krasnowodska, skąd dalej popłynęli przez Morze Kaspijskie do Pahlevi (Persja). Tam mogli się wreszcie najeść, umyć, zmienić ubranie. Dalej pojechali ciężarówkami do Teheranu, gdzie umieszczono ich w I obozie cywilnym. Było to bloków, wokół których zaczęto budować baraki i rozstawiać namioty. Dla ludności cywilnej, która ma przyjechać wkrótce z Rosji. Helena zaczęła pełnić służbę patrolową w żandarmerii – w obozie i często w mieście. Tu życie powoli nabiera normalności (dostają żołd, jedzenia pod dostatkiem). Helena poznaje dużo ludzi. Martwi się jednak losami pozostałej rodziny. W końcu kwietnia ochotniczki przeniesiono do obozu wojskowego (ok. 1 km od obozu pierwszego). Tu zaczęło się prawdziwe wojsko. W maju Helena dostała silnego ataku malarii i zabrano ją do szpitala, gdzie leżała kilka tygodni. Po wyjściu ze szpitala poznała swego przyszłego męża, na zabawie w garnizonie.
W 1943 r. urodził się ich syn, w Ahwazie (Iran). Helena wypłynęła z nim do obozu uchodźców polskich w Południowej Rodezji (dziś Zimbabwe). Mąż szedł włoskim szlakiem bojowym z armią gen. Andersa. Dołączył do nich w 1948 r., po demobilizacji w Anglii. Po latach zamieszkali we własnym domu koło Salisbury (Rodezja). Mieli dwóch synów. Ona pracowała w biurze w różnych firmach. Mąż pracował w Air Rhodesia. Starszy syn wyjechał na studia do USA, ukończył ekonomię na Uniwersytecie Missouri w Columbii i dostał tam pracę. Helena z mężem dużo podróżowali. W 1978 r., po przejściu na emeryturę, zdecydowali na stałe opuścić Afrykę. Osiedlili się we Francji, w Nantes.
Tekst jest miejscami chaotyczny, jest w nim sporo nieścisłości, czasem nieporadny językowo.