Relacja Zofii Michońskiej z Wołynia
Dokument stanowi opis wydarzeń na Wołyniu z 1943 r. Autorka mieszkała wtedy z rodzicami w Swojczowie k. Włodzimierza. Miała dziesięć lat, kiedy Ukraińcy zabili połowę jej rodziny. Najpierw zabijali księży, wójtów i komendantów policji, później – bogatych gospodarzy (do tego grona należał ojciec autorki). Pisząca i jej bliscy przez pół roku ukrywali się w polu. Jak wspomina kobieta, jej kuzynka – żona Ukraińca – co wieczór obserwowała wyjazdy swojego męża z domu. Pewnego razu zobaczyła, że wrócił do rodzinnej miejscowości z zakrwawioną siekierą. W końcu otrzymał rozkaz zamordowania swojej żony i dziecka. Kuzynce autorki udało się ukryć, ale oglądała, jak na jej oczach zabił ich dziecko leżące w kołysce. Z kolei jedna z sióstr ciotecznych autorki widziała, jak napadający kazali jej mężowi wykopać dół dla własnych dzieci, a następnie pogrzebać je tam żywcem. Później mężczyznę wyrzucono do studni. Autorce i jej ojcu udało się uciec do Włodzimierza, ponieważ zostali w porę ostrzeżeni przez niebezpieczeństwem przez okolicznego Ukraińca. Ostatecznie ze Swojczowa uciekło sześćdziesiąt osób. Dokument zawiera drastyczne opisy dokonywanych zabójstw i tortur (ucinanie rąk i nóg, wyłupywanie oczu, rozbijanie dzieciom głów i przygważdżanie ich do ścian), łącznie ze wspomnieniem wystrzelania karabinem maszynowym wszystkich uczestników mszy w sieleckim kościele. Autorka kończy swoją relację informacją o tym, że jej ojciec – idąc na wygnanie – zostawił za sobą cały dobytek. Do dziś jej rodzina nie otrzymała żadnego odszkodowania za doznane krzywdy, a opisywanie tych wydarzeń wzbudza w niej lęk („jeszcze żyją ci, co należeli do band UPA”).