Halina Martin do Wiktora Martina, 1939–1940
Listy do męża, Wiktora Martina, pisane z okupowanej Polski do Budapesztu. Autorka, ze względów konspiracyjnych, posługuje się czasem zmienionymi imionami i pozostawia sporo niedomówień.
Pierwszy list pochodzi z 30. listopada 1939 r. Autorka pisze, że otrzymała kartki od męża i od matki. Cieszy się, że wszyscy są razem. Tęskni za nimi. Często myśli serdecznie o mężu. Starsza córka, Kaja, z płaczem go wspomina. Rozłąka z rodzicami dobrze wpłynęła na uczucia rodzinne.
W grudniu poczta zaczyna już działać sprawnie i korespondencja się nasila. Halina pisze co kilka dni, zdaje relację, co się u nich dzieje, pyta, jak on żyje, czy jest zdrowy. Jeden z listów jest w po niemiecku. Autorka pisze tam właściwie wyłącznie o uczuciach do męża, o tęsknocie za nim, itp. Potem listów jest coraz mniej. W marcu zaniepokojona pyta męża, dlaczego tak rzadko dostaje listy od niego. Uważa, że są tylko dwie możliwości. Albo jest chory lub źle mu się wiedzie materialnie i nie pisze, żeby jej nie martwić. Albo znalazł sobie kogoś i nie ma głowy, żeby do niej pisać. To drugie by zrozumiała, bo jest przecież mężczyzną w sile wieku, w tej sytuacji daje mu wolną rękę. Ale prosi, żeby się wytłumaczył, bo dręczy ją ta niepewność.
W każdym liście jest też mowa o ich córkach. Dowiadujemy się, że młodsza córeczka (Barbara/Babeta) była w grudniu ciężko chora na zapalenie płuc i musiała iść do szpitala. Halina jest wtedy zrezygnowana, pisze, że za dużo ma kłopotów i brakuje jej wsparcia. W styczniu wieści są już optymistyczne, bo mała wraca do zdrowia. Starsza córka (Krystyna/Kaja) jest coraz ładniejsza, ciągle wspomina ojca.
Halina radzi sobie dobrze, choć ma na głowie dużo problemów. Jest bardzo zajęta, pracuje całymi dniami. Zarządza majątkiem i pomaga wielu ludziom, wspiera tez finansowo rodzinę i krewnych. Teraz może się przekonać, kto jest prawdziwym przyjacielem, na kim może polegać. Raczej nie narzeka na swoją sytuację, wręcz pisze, że żyje im się „jak u Pana Boga za piecem”, prosi, aby się o nich nie martwił. W styczniu 1940 r. radzi mu, żeby został w Budapeszcie i nie próbował nic zmieniać. Ona postanowiła zostać. To dla niej jest sprawą honoru, odpowiada za wielu ludzi i nie mogłaby ich tak zostawić. W marcu dochodzą do niej słuchy, że zmienił adres, ale nie chce jej się wierzyć, że jej o tym nie powiadomił. Później wysyła mu przez kogoś kartę do Paryża (jest to ostatni list w tej kolekcji). Pisze, że tęskni za nim i stale o nim myśli. Dziewczynki są jeszcze małe i tego nie rozumieją. Żyją beztrosko, są zdrowe. Jej sprawy układają się pomyślnie, ma zadowolenie z pracy i nie żałuje swych decyzji.