Relacja p. Bronisławy Turbiasz
W dokumencie autorka przedstawia swój pobyt w obozach karnych na Syberii, do których została zesłana za swoją działalność w Armii Krajowej w czasie okupacji. Jak podaje, do konspiracji wstąpiła już we wrześniu 1939 r., po czym została zaprzysiężona jako łączniczka. W okresie okupacji niemieckiej przewoziła na rowerze rozkazy dowództwa AK Okręgu Garwolin lub broń krótką (na trasie Ryki – Kurów – Puławy – Garwolin). Utrzymywała łączność Armią Krajową pomiędzy poszczególnymi wsiami. Jej kamuflażem było przewożenie nielegalnych przedmiotów razem z produktami pochodzącymi z własnego pola (była rolniczką, przez co jej transporty nie wzbudzały niczyich podejrzeń). Kursowała dwa – trzy razy w tygodniu, zmieniając dni przewożenia. Mimo licznych kontroli udawało jej się uniknąć dekonspiracji. Rozkazy przewoziła w postaci małych grypsów zaszytych w szwach swojego ubrania. Po zajęciu Kurowa i Garwolina przez wojska radzieckie, Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych (NKWD) i Urząd Bezpieczeństwa (UB) rozpoczęły polowanie na żołnierzy AK. W styczniu 1945 r. autorka została aresztowana i umieszczona w więzieniu w Żelechowie. Trzymano ją w ciemnej, zimnej piwnicy bez okien. Przez trzy tygodnie nie dostawała niczego do jedzenia, w nocy była przesłuchiwana. Była bita i wyzywana, grożono jej rozstrzelaniem, żądano nazwisk dowódców AK. Udało jej się przeżyć dzięki ludziom, którzy podawali jej przez okno piwnicy chleb i wodę. Na pewien czas straciła wzrok (który wrócił, pozostając jednak w formie choroby zezowej). W lutym 1945 r., po otrzymaniu wyroku, została przeniesiona do obozu w Rembertowie, skąd ok. dwa tysiące osób zesłano do łagrów na Syberii. Jak wspomina, po zsyłce do obozu pracowała w lesie od świtu do nocy. Każda próba ucieczki, a nawet samo wykroczenie poza oznaczony teren, było karane natychmiastowym zastrzeleniem. Więźniowie sami musieli wybudować sobie drewniane baraki do mieszkania. Wielu osadzonych zamarzło przy pracy, inni mieli poodmrażane części ciała. Autorka i inni przebywający w obozie dziennie otrzymywali przydział w formie stu lub dwustu gram chleba. Dalsza część dokumentu to opis geografii obozu i panujących w nim warunków sanitarnych. Baraki były otoczone drutami kolczastymi, nawet w pięciu rzędach. W narożnikach znajdowały się budki strażnicze. Gdy ktoś zbliżył się do ogrodzenia, strażnicy strzelali bez ostrzeżeń (w ten sposób wielu zdesperowanych więźniów zginęło). W obozie nie było lekarzy, szpitala, ani leków – nie wykonywano również żadnych badań. Więźniowie chorowali na tyfus, zapalenie płuc, anginę, a ich ciała pokrywały się czyrakami. Tylko nieliczni, którzy zachorowali, przeżywali. Osadzonym dokuczały pchły, wszy i pluskwy. Podczas pracy wszyscy byli bici, nie wolno im było rozmawiać między sobą. Autorkę przenoszono z łagru do łagru: ostatecznie była osadzona w ośmiu różnych obozach. Warunki klimatyczne życia w osadzeniu były ekstremalne – zarówno za sprawą klimatu (na północ od ośrodków miejscowa ludność mieszkała w igloo), jak i poprzez obniżone morale osadzonych (władze obozu powtarzały im, że Polski już nie ma, a oni „jako wrogowie ludu zdechną”). Na zakończenie opisu autorka podaje, że niespodziewanie w październiku 1947 r. więźniów załadowano do wagonów towarowych i zaryglowano. Potem wieziono ich przez kilka tygodni bez podania informacji o celu podróży. Warunki przewozu nie należały do najłatwiejszych, brakowało im jedzenia. Kompletnie wyczerpani i wychudzeni dotarli do Brześcia nad Bugiem, w którym znajdował się szpital. Pisząca informuje, że w grudniu 1947 r. wróciła do Polski, będąc znów zaaresztowaną w Garwolinie przez funkcjonariusza UB. Jej siostra została zaaresztowana tuż po niej, jednak do dziś nie ma informacji o tym, czy żyje. Relację kończy informacja autorki o tym, że ma problem z poradzeniem sobie z lękami związanymi z doświadczeniem obozowym.